Krystyna Mokrosińska, prezes
Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich:
Witam państwa serdecznie. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich kontynuuje serię
debat na temat mediów publicznych. Skąd ten kolejny termin? Otóż, jak państwo
zapewne wiecie, nie tak dawno przedsiębiorcy z BCC zgłosili kolejny „rewelacyjny”
projekt, dotyczący mediów publicznych - mianowicie sprzedaż „Dwójki”, sprzedaż
części sprzętu oraz oddanie oddziałów samorządom.Czyje więc mają być media
publiczne?
Uczestniczą
dziś w debacie przedstawiciele Sejmu, Senatu, Rzecznik Praw Obywatelskich, członkowie
Rady Etyki Mediów i dziennikarze mediów publicznych. Na poprzednich naszych
spotkaniach padły pewne propozycje
(również
w obecności polityków), a dotyczyły m.in. formy, jaką powinny przyjąć media
publiczne. Pan minister Sellin mówił o formule, na przykład fundacji
społecznej. Mecenas Jan Stefanowicz, przewodniczący Rady Konsultacyjnej Centrum
Monitoringu Wolności Prasy SDP, mówił o możliwości szczególnej formy, takiej
jak Giełda Papierów Wartościowych, Poczta Polska, Biblioteka Ossolińskich itd.
A ja jeszcze w ubiegłym roku, w momencie, kiedy rozpoczęły się zmiany dotyczące
telewizji, razem ze Stowarzyszeniem Wolnego Słowa wystąpiłam do pana prezydenta
RP, prosząc o działania na rzecz niezależności mediów publicznych. Wówczas, 1
sierpnia, otrzymałam od pana ministra Łopińskiego
odpowiedź, którą chciałabym uczynić wstępem do naszego dzisiejszego spotkania:
Szanowna pani prezes. W imieniu pana
prezydenta serdecznie dziękuję za list, w którym zwraca pani uwagę na problem
zachowania niezależności mediów publicznych. Pragnę zapewnić, że prezydent Lech
Kaczyński podziela opinię, że publiczne radio i telewizja nie powinny być
przedmiotem partyjnych przetargów. Wypowiedzi niektórych polityków,
niezwiązanych z PiS, na temat partyjnych nominacji, zasługują na jednoznacznie
krytyczną opinię. Publiczne media były traktowane przez ostatnie lata jako
partyjny łup. Obecnie władze Telewizji Polskiej i Polskiego Radia pozwalają
mieć nadzieję, że ta zła praktyka już nie powróci. Nie sposób
zgodzić się również z jednostronnymi ocenami niektórych polityków partii
opozycyjnych, którzy próby przeprowadzenia potrzebnych zmian w publicznych mediach
traktują jako zawłaszczenie Radia i Telewizji przez koalicję rządową. Takie niesprawiedliwe
opinie, jak również próby wciągania do politycznych sporów przedstawicieli
środowiska dziennikarskiego, budzą uzasadniony niepokój.
Z
powodu niepokoju o losy mediów publicznych rozpoczynamy debatę.
Miłosz Marczuk, dyrektor Centrum Monitoringu
Wolności Prasy SDP: Dzień dobry.
Zaczniemy może od pana mecenasa Stefanowicza, ponieważ on przygotował ustrukturyzowany
referat. A później pan, panie prezesie.
Mec. Jan Stefanowicz, przewodniczący
Rady Konsultacyjnej CMWP SDP: Witam państwa. Żadnego referatu
ustrukturyzowanego nie przygotowałem. Co najwyżej tezy, które są zbiorem
efektów dyskusji publicznej, wymiany myśli i idei, co to są tak naprawdę media
publiczne? Czy na dziś w ogóle takowe mogą funkcjonować w naszym kraju, czy w
tego typu ustrojowych uwarunkowaniach? Wydaje mi się, że na tle tych już
wieloletnich dyskusji, trzeba wyraźnie postawić pytanie, na ile media publiczne
mają być mediami rządowymi, a na ile rzeczywiście publicznymi? W rozumieniu - społecznymi.
Nie da się uciec od wyraźnej odpowiedzi, a wszystkie próby zatuszowania
rzeczywistej roli, zakresu czy władztwa wykonywanego nad tymi mediami niczemu
nie służą. Bo z jednej strony można wyraźnie powiedzieć, że media publiczne
mają być mediami państwowymi. Ergo, to władza wykonawcza będzie nimi rządziła.
Trzeba wtedy wyraźnie powiedzieć, że to media władzy wykonawczej, administracji
rządowej. Albo trzeba się opowiedzieć, że one rzeczywiście będą publiczne. W
rozumieniu – społeczne. Tylko, że wtedy wyraźnie mówimy, że są społeczne. Innymi
słowy, nie są państwowe w rozumieniu - rządowe. Władza wykonawcza,
administracja rządowa nie może na nie wpływać ani nimi kierować. Aby w ogóle
móc mówić, co wyznacza tę pozycję mediów i czyje one są, wobec kogo się
rozliczają poza tym podstawowym odbiorcą, czyli widzem i społeczeństwem, trzeba
zwrócić uwagę na otoczenie instytucjonalne. W otoczeniu, w którym funkcjonują
media publiczne, mamy z jednej strony Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, mamy
organy władz publicznych, mamy samorządy. Mamy pewne instytucje, regulacje
związane z finansowaniem, system podatkowy. W ramach tego otoczenia jest
określany system finansowych i programowych rozliczeń. Po pierwsze, rola
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Na ile to jest organ regulacyjny, a na
ile organ kontroli i nadzoru? Tak naprawdę Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji
dziś jest organem tylko w części konstytucyjnym. Konstytucja mówi o KRRiTV
wyłącznie jako o organie kontroli i nadzoru. W rozdziale Konstytucji „Organy
kontroli i nadzoru”. Obok NIK-u, Rzecznika Praw Obywatelskich, którego tutaj
dzisiaj gościmy. Natomiast organ regulacyjny jest czym innym. Tak jak jest w
zakresie telekomunikacji. To jest organ administracji rządowej. Tu nastąpiło
pomieszanie. Połączenie organu kontroli i nadzoru z władztwem właściwym dla
administracji rządowej. Zarządzanie częstotliwościami, wydawanie decyzji,
postępowanie administracyjne. Z tego wyszło coś takiego, że z punktu widzenia
konstytucyjnego organ kontroli i nadzoru Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji
powinna sama siebie nadzorować w takim zakresie, w jakim zarządza
częstotliwościami, wydaje koncesje i tak dalej. Więc jest oczywista
sprzeczność. To jest zaszłość historyczna. W momencie, w którym Konstytucję
tworzono, Krajowa Rada istniała. Były pewne rozwiązania, nawiązujące do modelu
francuskiego, ale potem już nikt nie dostosował po 1997 roku funkcjonowania
Krajowej Rady do nowego modelu konstytucyjnego. I stąd mamy organ, który
wykonuje kontrolę, nadzór i to władztwo jednocześnie za administrację rządową.
Jest legitymizowany układem politycznym, mając skład polityczny i ma być
organem kontroli i nadzoru. Z punktu widzenia konstytucyjnego jest równym
Rzecznikowi Praw Obywatelskich, Najwyższej Izbie Kontroli jako niezależny
organy kontroli i nadzoru. To jest oczywiście niemożliwe z punktu funkcji
administracji, zarządzania w obszarze administracji rządowej. W moim
przekonaniu, rada nie powinna mieć tego władztwa. Nie powinna nic mieć do
wyboru czy mianowania takich czy innych władz mediów publicznych. Pośrednio czy
bezpośrednio spółek tv i radiowych. Powinna skupić się rzeczywiście z punktu
widzenia organu nadzoru na kontroli. A więc przede wszystkim na zapewnieniu
swobody przepływu informacji i wolności mediów. Tak jak to zresztą jest w
Konstytucji powiedziane.
Drugie uwarunkowanie to finansowanie. Wybór –
podatek powszechny czy składka? Znowu mamy do czynienia z czymś, co jest
zaszłością historyczną i płacenie za posiadanie radia czy telewizora jest
możliwe powiedzmy może jeszcze do dzisiaj. W przyszłości będziemy mieli
komputer, laptop, który jednocześnie będzie telewizorem, w długopisie radio i
opłacanie czegokolwiek i badanie, czy ja mam w domu radio czy telewizor będzie
ze skutkiem takim, jak na dziś. Więcej niż 50% składek tam, gdzie dobrowolnie
wg uznania każdy z nas się poddaje i płaci, nie będzie. A próby rozliczenia i
pilnowania, czy mam wmontowane jakieś urządzenie medialne czy grające, do
niczego nie doprowadzą.
Efektywnie z punktu widzenia roli i misji, jaką
powinny być media publiczne, powinien to być po prostu podatek powszechny.
Niezależnie od tego, gdzie tych mediów publicznych słucham, w samochodzie,
lokalu czy gdziekolwiek indziej, mam prawo, mam dostęp do mediów publicznych,
oferujących w ramach misji pewną informację, pewna kulturę wyższą, z zakresu tego
pozytywistycznego pracy u podstaw czy organicznej, rozpowszechniania wiedzy,
kultury prawnej, zdrowotnej i innej. Tam, gdzie ta misja musi być realizowana,
a komercja nie wystarczy. To kwestia finansowania, druga determinanta.
Trzecia – wybór formy, o której tu przed chwilą była
mowa. Nie ma znaczenia, czy to będzie spółka z o.o., czy akcyjna. Natomiast
jest istotna kwestia efektywnego zarządzania środkami. By media publiczne były
rzeczywiście tym jednolitym koncernem mediów polskich czy koncernem publicznym,
media publiczne trzeba rozpatrywać jako całość. Z dwóch przyczyn. Pierwsza, to
jest kwestia multimedialności. Konwergencja form i środków. Trudno będzie z
czasem odróżniać, gdzie kończy się telewizja, kończy radio, a zaczynają inne
usługi cyfrowe i środki komunikacji. Ta multimedialność i mieszanie form,
konwergencja, będą wymuszać nowe formy dotarcia do klienta. Będzie wymuszać
pakietowanie, multipaksowanie. Innymi słowy, równoległe usługi interaktywne, ta
zwrotna informacja, wymusi integrację mediów. Do tego musi być wspólna,
dostosowana organizacja. Do tego musi być komplementarne programowanie. To, co
dziś nazywamy programami, antenami, radiami, będzie zbliżało się do
multimedialności. A więc przenikania się nawzajem. I trzeba media publiczne
rozpatrywać w całości. Sztuczne podziały, sztuczne rozbicie i pozorne
niezależności, drobne podmioty do niczego dobrego nie prowadzą. Natomiast w
ramach koncernu powinny być zakłady na pełnym wewnętrznym rozrachunku. Gdzie
efektywność wydatkowania środków jest związana z efektywnością realizowania
misji. I wprost proporcjonalnie, misja, środki, rozliczanie ze środków
publicznych, jak ta misja jest realizowana. Z tego punktu widzenia muszą być
kompatybilne struktury formalne, organizacyjno-prawne z tymi założeniami,
odnoszącymi się do misji. To również charakter finansowych środków publicznych,
z których misja jest finansowana. Więc osobiście bym rekomendował jednolitą
formę koncernu. Takie media polskie z zakładami programowymi na pełnych
wewnętrznych rozrachunkach i zakładami wsparcia, w dwóch obszarach. Zresztą
tak, jak są organizowane podobne koncerny medialne na świecie. Tam, gdzie jest
wsparcie misji, wsparcie obszaru, gdzie jest poddanie konkurencji i zaplecza. Z
punktu widzenia determinant i pewnych zasad, trzeba pamiętać o trzech sprawach.
Pierwsze pytanie – kto decyduje o kadrach? Drugie pytanie – kto decyduje o
finansach? Czyli o rozdziale pieniędzy i wydatków. I trzecie – kto o programie
i misji? I odpowiedź na te pytania będzie decydowała, czyje są media. I tak
naprawdę, kto wykonuje władztwo w tym obszarze. Ani zarządzanie kadrami bez
zarządzania środkami finansowymi i rzeczowymi nic nie daje i odwrotnie.
Zarządzanie środkami finansowymi bez zarządzania kadrami. Osobiście jestem
zwolennikiem jednego prezesa czy dyrektora. A ucieczki w organy kolegialne,
które mają przy przekroczeniu zwykłego zarządu decyzje w drodze uchwał
podejmować, w tej konkretnej sytuacji mediów do niczego efektywnego nie
prowadzi. Przy zarządzaniu procesowym, które jest konieczne, aby zarządzać i
móc rozliczać, musi organem wykonawczym być jedna osoba. A nie w drodze uchwał,
głosowaniami zarządzać tymi obszarami. Z podstawowego punktu widzenia interesu
publicznego pytania są takie: kto decyduje o kadrach? organy administracji
rządowej, układ polityczny, partie czy pewne instytucje społeczeństwa
obywatelskiego? niezależnie czy bezpośrednio, czy przez jakąś reprezentacje
będą miały wpływ? Trzeba wyraźnie odpowiedzieć i nie chować głowy w piasek. Czy
udawać, że pewne wybory przez organy władz publicznych typu Sejm, Senat to
niezależne wybieranie reprezentantów, którzy dokonają dalszych, podobno
niezależnych wyborów. I dobrze o tym wiemy. Jakiekolwiek instytucje władztwa
publicznego, w rozumieniu władztwa państwowego, będą oczywiście w tymże
układzie politycznym wybierały. A więc albo wprost powiedzmy, że decyduje
aktualna władza czyli administracja rządowa, bo temu odpowiada aktualny układ i
większość parlamentarna. A więc po prostu niech rząd rządzi, bo cała reszta
będzie tylko różnymi zmyłkami. Natomiast, jeżeli nie, jeżeli to nie mają być
media rządowe, nie z układu politycznego, to rzeczywiście przekażmy to władztwo
w tym zakresie społeczeństwu obywatelskiemu. Instytucjom społeczeństwa
obywatelskiego. Oczywiście, że można to zrobić, gdyby była taka wola. Takie
propozycje były zgłaszane u nas w kraju. Przecież to nic nowego. Było
wskazywane, że przecież można organ ustalić z desygnowania, poczynając od
Polskiej Akademii Nauk, po Konferencję Rektorów Szkół Wyższych, organizacje
związkowe z Komisji Trójstronnej, organizacje pracodawców, te reprezentatywne,
które są w komisji trójstronnej. Raptem trzy, ogólnopolskie organizacje
dziennikarzy, Konferencja Mediów, organizacje samorządów terytorialnych. Więc
mamy instytucje społeczeństwa, które mogą desygnować. Spokojnie można wyłonić
określoną radę, która następnie przeprowadzi konkurs. Niezależny konkurs na
wybór prezesa. Więc jeżeli by się chciało, to można taką platformę i taką formę
znaleźć. Inna rzecz, czy się rzeczywiście chce? Odpowiedzmy na pytanie, czy są
możliwe i czy chcemy mediów publicznych - w rozumieniu społeczne, czy też
publiczne - w rozumieniu zależne od władz publicznych, rządowych. Tylko trzeba
to wyraźnie wyartykułować. Nie dyskutować o trzeciorzędnych sprawach.
Oczywiście pewna instytucjonalizacja, pewne formy były proponowane,
rozpisywane. Nie tu i teraz jest miejsce, żeby prezentować. To jest kwestia
dyskusji – jakie władze, jakie zarządzanie, skąd finanse i jak to otoczenie,
jak ta struktura instytucjonalna zdeterminuje, aby móc jakimś przymiotnikiem
media czy publiczne, czy państwowe w rozumieniu: rządowe, nazwać. Dziękuję.
Miłosz Marczuk: Dziękuję bardzo. Panie prezesie, proszę bardzo.
Andrzej Urbański, p.o. prezesa TVP S.A.: Dziękuję. Mam ambiwalentny stosunek do tematu i do
pierwszego wprowadzenia. Ta dwoistość wynika z tego, że byłem autorem obecnie
obowiązującej ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Przeprowadzałem
tę ustawę i spierałem się o nią ze śp. Aleksandrem Małachowskim, który w 1992
roku w swoim stylu pokrzykiwał, że media publiczne oddaliśmy na pastwę rynku i
liberałów. I z perspektywy szesnastu lat powiem, że pan Aleksander miał rację,
kiedy wówczas nawoływał, że możemy zgubić coś, co jest misją i dobrem
narodowym. On chyba domagał się, żeby to była instytucja dobra wspólnego,
odmienna, niż wszystkie inne. I to jest jedna część mojej dwoistości.
Część
druga jest taka, że ja do dzisiejszego tematu podszedłem zupełnie z odwrotnej
strony, niż pan mecenas. Ale chyba doszedłem do tego samego miejsca. Mnie
interesuje tak naprawdę słowo „publiczne”. Otóż dzisiaj gołym okiem widać, że
rynek w Polsce się domyka, bo mamy Polsat, zaraz będzie Springer, jest TVN,
jest Murdoch i to już koniec.
Tylko
jedna instytucja produkuje programy, które z założenia nie muszą przynosić
pieniędzy, chociaż jest spółką akcyjną. I to jest telewizja publiczna. I jeżeli
coś tak banalnego umyka naszej obserwacji, a umyka, że po prostu nikt inny tego
nie robi. No to co? To znaczy, że słońce wstaje na zachodzie? Nie. Słońce
wstaje na wschodzie. Jak zlikwidujemy tę instytucję, bo na przykład, kierując
się szlachetnymi pobudkami (i mówię tu bez ironii), uczynimy ją tym, czym w
całej Europie i w Stanach Zjednoczonych są media publiczne, czyli państwowe, tak
jak powiedział pan mecenas. Lub państwowe, czyli publiczne. Będą miały po
prostu 10% do powiedzenia. A może mniej? Może 7%, jak w Stanach Zjednoczonych?
A może jeszcze mniej?
To
tyle będziemy mieli wtedy mediów publicznych w Polsce. Nie ma trzeciego
wyjścia, proszę państwa, ponieważ na rynku jest ograniczona kwota pieniędzy,
wprawdzie rosnąca co roku. Pan mecenas słusznie zauważył, że można oczywiście
opodatkować obywateli. To jest zresztą w formule pozostałości po PRL-u w formie
abonamentu. Pan mecenas zauważył coś równie ważnego. Ale jak opodatkować
obywateli za posiadanie czegoś, czego za chwilę nie będą posiadali? Ja do tego
za chwilę wrócę, bo to jedno z ważniejszych pytań, które nam uświadomi, przed
jakim wezwaniem stoi telewizja publiczna.
Więc
na rynku jest określona kwota pieniędzy. To jest tyle miliardów, ile mają
reklamodawcy. I teraz te pieniądze można, tak jak się to dzieje dzisiaj, jakoś
dzielić w formie walki, czyli konkurowania. Jako telewizja publiczna mam
ograniczenie, które od razu powoduje, że mniej więcej o 1/3 dostaję mniej niż
mógłbym. Bo jak wiadomo, nie mogę wstawiać reklamy w środku i nie mogę dzielić
programu. A konkurenci mogą. A jak podejmiemy decyzję, a takie głosy są, żeby
media publiczne stały się instytucją społeczną, to automatycznie naszym
konkurentom podarujemy ileś miliardów złotych. Nie ma tutaj żadnego czarowania.
Albo - albo...
Otóż
chciałbym znaleźć władzę, która podejmie taką decyzję, że z dnia na dzień
podaruje prywatnym korporacjom kilka miliardów złotych. Oświadczam państwu, że
nie doczekamy w życiu takiej władzy. Bo ta władza tego samego dnia popełniłaby
samobójstwo. Dlaczego ma dawać prywatnym? Bo co? Bo zasługują na to? Bo są
lepsi? Nie, nie wolno dawać pieniędzy tak po prostu. O pieniądze trzeba walczyć.
Tak że panie mecenasie, w moim przekonaniu nie będzie takiej władzy.
Wróćmy
jeszcze do kwestii rynku. Chcę państwu oświadczyć, co, mam nadzieję, po
zebraniu całej dokumentacji opublikuje telewizja publiczna. Że nie jest tak,
jak się państwu wydaje i że telewizja publiczna zarabia pieniądze na misji.
Bardziej zarabia na misji niż na jej braku. Telewizja publiczna najbardziej
efektywnie pozyskuje pieniądze z informacji publicznej. To jest najlepsza forma
pozyskiwania przychodów przez telewizję publiczną. Nie telenowele, nie seriale,
nie fiki-miki, tylko to, co jest kręgosłupem misji tej instytucji. Informowanie
społeczeństwa o tym, co jest ważne w kraju.
Przy
tym istnieje coś, co nazwałem już kilkakrotnie terrorem słupków. To jest terror
fałszywych słupków. Ponieważ, jak państwo wiedzą, są teraz tylko dwie kategorie
w badaniach. Pierwsza to cztery plus (do końca nie wiadomo, ja znam kilku 102 –
letnich widzów telewizji publicznej). I druga kategoria, z której żyją podobno
wszyscy, czyli 16-49. Otóż telewizja publiczna żyje z kategorii cztery plus, a
nie z 16-49. Bo my mamy po prostu najlepszą i największą widownię. I Polsatowi,
i Faktom, jest do nas bardzo, bardzo daleko. Dlatego manipulują cały czas,
mówiąc o 16-
A
chcę powiedzieć, wszyscy to wiedzą na tej sali, że pani, która ma 100 lat, jest
takim samym obywatelem, jak pani, która ma 30 lat i jeździ BMW. Póki żyjemy w
państwie demokratycznym, to się nie zmieni.
I
nikt mnie nie przekona, że jakikolwiek prezes jakiejkolwiek komercyjnej
telewizji będzie mówił to samo, co ja. Że tak samo mu zależy na widowni 4 plus,
jak na 16-49. Nie zależy mu i nigdy nie będzie zależało. A przy okazji wypowiem
sąd obalający jeden z mitów: otóż jedną z najstarszych publiczności na rynku
jest publiczność TVN24. Tam nie ma młodych i bogatych biznesmenów, bo oni nie
mają czasu. Tam są nasze czcigodne mamy, babcie, które mają dużo czasu. I
jeżeli mają dostęp, to głównie one oglądają ten program.
To
zresztą jest bardzo ważny wątek, ponieważ w ciągu ostatnich lat maksymalnie
sfałszowano lub w łagodniejszej wersji- zmitologizowano nasze myślenie o tym,
jak wygląda publiczność w Polsce.
I
wrócę teraz do tej drugiej sprawy, o której mówił pan mecenas. Bo ona w moim
przekonaniu przesądza w pewien sposób o odpowiedziach na dzisiejsze pytania.
Otóż w ciągu kilku lat, powiedzmy między dwoma a pięcioma, wszystko w Polsce
przejdzie na emisję cyfrową. Oczywiście, pozostanie też emisja analogowa – tak
jak pamiętacie, przy przejściu radiowej Jedynki na UKF – żeby ci, których nie
stać na zmianę odbiorników, mogli nadal korzystać z sygnału.
I
nie jest dla fachowców żadną tajemnicą, że idzie o to gigantyczny bój. Bo to są
pieniądze, które najpierw trzeba wydać. Otóż, nie chcę wchodzić dziś w
szczegóły, ale nie jest tajemnicą, że prywatne korporacje nie kwapią się, żeby
wydawać te pieniądze. Więc, panie mecenasie i drodzy państwo, te pieniądze w
jakiejś mierze będzie musiał wydać rząd, państwo. Czyli one będą publiczne. Nie
państwowe, ale publiczne. Więc będą nasze. I to w dużej mierze oznacza, czy
Telewizja Polska S.A. będzie nadal największą korporacją medialną w tej części
Europy czy nie. Otóż, gdybym miał przyjemność kierować tą korporacją, to
powiem, że zrobię wszystko, żeby była największa. I zrobię wszystko, żeby moi konkurenci
mieli gorsze wyniki. I zrobię wszystko, żeby ta instytucja publiczna, choć to
spółka prawa handlowego, pokonywała ich każdego dnia. Świat zna takie
przypadki, nie jest to wymysł polski.
I
ostatni mit. Mówiłem, że jest mitem, iż telewizja na misji nie zarabia, a do
niej dokłada. Nie ma żadnej takiej reguły, że program misyjny ma być zgrzebnym
potworem, którego nikt nie ogląda. Nie ma nigdzie takiego zapisu, że telewizji
publicznej nie wolno odnosić w programach misyjnych gigantycznego sukcesu komercyjnego.
Wystarczy, że przypomnę tytuły seriali BBC – „Ja, Klaudiusz”, „Klaudiusz i
Messalina” i wiele innych.
Trzeba
do tego tylko dwóch rzeczy: trzeba chcieć i trzeba za to zapłacić. Telewizja
publiczna właśnie przez to, że pokonuje codziennie, każdego dnia, swoją
konkurencję, ma czym za to płacić. I oby tak było. Czego życzę przede wszystkim
państwu jako publiczności.
Miłosz Marczuk: Zanim oddam głos pani przewodniczącej Jankowskiej,
chciałem zapytać, na co telewizje komercyjne nie kwapią się wydawać pieniędzy,
a na co telewizja publiczna będzie musiała wydać pieniądze w związku z
cyfryzacją? Nie rozwinął pan tego wątku, panie prezesie.
Andrzej Urbański: Żeby zrobić cyfryzację, trzeba dokonać bardzo
istotnych inwestycji w sferę emisji sygnału. Najpierw do czegoś, a potem z tego
czegoś do ludzi. Ktoś musi za to zapłacić, bo sama ludność za to nie zapłaci.
Miłosz Marczuk: Ale to miałoby też być wykorzystywane przez
komercyjne telewizje, czy…
Andrzej Urbański: Oczywiście, że tak. Przepraszam, bo myślałem, że
wszyscy tu wiedzą. W kilku krajach europejskich ten proces podjęto. Chodzi o
to, że trzeba wyemitować sygnał, a potem ten sygnał musi wrócić do ludzi.
Dzisiaj państwo, żeby mieć sygnał z satelity, musicie zapłacić za dekoder.
Powstaje pytanie, czy w państwie obywatelskim trzeba będzie zapłacić za
dekoder? A trzeba też zapłacić za to, co emituje ten sygnał, na przykład za tak
zwane multipleksy.
No
i kolejne pytanie – ile ma zapłacić państwo, ile telewizja publiczna i ile
telewizje komercyjne? Bo są w Polsce tylko dwa satelity, z których można
nadawać. I więcej ich nie będzie nad Polską.
Miłosz Marczuk: Dziękuję. Pani przewodnicząca, proszę bardzo.
Janina Jankowska, przewodnicząca Rady
Programowej TVP S.A: Rozmawiamy o
mediach publicznych. Pierwsza uwaga: media to nie tylko telewizja. Przypominam,
że w naszym kraju oprócz TVP jest jeszcze polska radiofonia publiczna, tj.
Polskie Radio S.A. i 17 spółek regionalnych radia publicznego. Jeśli to
przełożymy na odbiór społeczny, nie wiem, czy siłą i głębokością swojego
przekazu medium radiowe nie równoważy telewizji. Dyskutując o mediach, warto o
tych 18 podmiotach pamiętać.
Po
drugie, czyje te media publiczne? Państwowe, społeczne, czy już trochę
komercyjne? Tak naprawdę - wszystkiego w nich po trochu. Media publiczne w
Polsce są tworem dziwnym, opartym na dwu wzajemnie wykluczających się ustawach.
Na ustawie prawa handlowego, więc gdzieś tam jednak musi być wypracowany zysk,
udział w rynku, reklamy i sprzedaż czasu antenowego, płynność finansowa.
Zależymy jak komercja od praw rynku. Więc nie udawajmy, że tego nie ma. Z
drugiej strony - obowiązuje ustawa o radiofonii i telewizji, w którą wpisane są
liczne zobowiązania określane pojęciem misji. Ona narzuca obowiązek
zaspokojenia potrzeb wszystkich grup wiekowych i społecznych, z uwzględnieniem
funkcji edukacyjnych, kulturotwórczych, głębszego i bardziej rozważnego
podejścia do tematu. Te cechy nie ułatwiają wyścigu z komercją, a przecież
ostateczna ocena liczona jest w parametrach rynkowych, wynikami tego wyścigu.
To jest swoista schizofrenia. Przewidywał ją św. pamięci Aleksander Małachowski,
gdy dążył, by Polskie Radio i TVP miały status
instytucji wyższej użyteczności publicznej, jak Archiwum Akt Dawnych,
Muzeum Narodowe czy Biblioteka Narodowa. Ja w owym czasie też byłam za takim
rozwiązaniem. Ale powiedzmy sobie prawdę: to było myślenie budżetówką, w
czystym wydaniu media państwowe, moloch bezpośrednio zależny od tego czy innego
rządu, decydującego o wszystkim: kadrach, finansowaniu, w ogromnej mierze o
programie. W czasach komuny to była jedna partia - PZPR. Zatem wolę tę obecną schizofreniczność,
także dobrodziejstwa konkurencji i oscylowanie między ciśnieniem rynku i
polityki. Przetrwała jednak w mediach publicznych jakaś cecha, która do tej
pory niewidocznie chroniła nas nawet w najgorszych czasach przed całkowitym
partyjnym zawłaszczeniem. Ta odpornościowa szczepionka wyrasta, jak mi się
wydaje, z tradycji, z historii polskiej radiofonii, z czasów, kiedy głos w
eterze i hejnał z Wieży Mariackiej po 120 latach scalał wspólnotę obywateli II
Rzeczpospolitej, a później radiowe komunikaty i głos prezydenta Starzyńskiego
pomagały przetrwać atak na Warszawę. Radio - znak tożsamości narodowej, symbol
trwania i oporu. Oczywiście, technika się zmienia, przewaliły się epoki,
wszystko się zmienia. Moim zdaniem ten duch wspólnotowy gdzieś przetrwał w
Polskim Radiu i w jakiejś mierze został przeniesiony na polską telewizję. Każde
nowe powojenne pokolenie przejmowało ten ślad tradycji służby, poczucie
zobowiązania wobec innych, wobec społeczności. Stąd, każdy, kto w mediach
publicznych przepracował wiele lat, ma niczym dziś nie uzasadnione odczucie, że
te media są nasze, wspólne: słuchaczy i tych, którzy program przygotowują.
Zagrożone dziś przez polityków i komercję. Stąd tak bolesne są rozstania w
ramach zwolnień grupowych, czego nie do końca mogą zrozumieć przybyli z innych
miejsc zarządzający dziś medialni menadżerowie. Oni muszą reformować molocha
radiowego i telewizyjnego.
Następny
problem, którego unikamy: na ile te nowocześnie już zarządzane media mogą być
niezależne od polityki, ściślej - życia partyjnego i od biznesu? Dwa trwale
towarzyszące naszemu życiu naciski zrodzone w 1993 r. z prawa handlowego i ustawy o radiofonii.
Mechanizm powoływania władz. Nie ukrywajmy, począwszy od doboru członków KRRiT
po zarządy 19 spółek PR i TVP, jest on całkowicie polityczny. Oczywiście, może
się zdarzyć, że mechanizmem politycznym zostanie wybrany rewelacyjny prezes -
fachowiec czy też rewelacyjny zarząd, czy rewelacyjna rada nadzorcza, które
zgodnie z literą prawa mogą samorzutnie odciąć się od bieżących wpływów partyjnych. Życie pokazuje, że to bardzo
trudne. Ufam, że uda się to siedzącemu tu prezesowi TVP, Andrzejowi
Urbańskiemu, który czuje telewizję i dzielnie przeprowadzi ją przez konieczną
reformę do następnego etapu. Co potem? Jeśli mechanizm znowelizowanej ustawy o
radiofonii pozostanie, to przy następnych wyborach możemy mieć do czynienia z
odwróceniem strategii TVP o180 stopni. Bo o ile obecna władza zdecydowanie opowiedziała
się za mediami publicznymi, to nie wiem, co się stanie, gdy na przykład PO i
liberałowie dojdą do władzy, dwa kanały zostaną sprzedane,
skomercjalizowane i pozostanie jeden taki smutny, publiczny ogryzeczek.
Andrzej Urbański: Nie dam im żadnej szansy.
Janina Jankowska: Jeśli pozycja mediów publicznych ma być zależna od
wyników walki politycznej, od tego, jaki układ partyjny dochodzi do władzy, to
ja dziękuję bardzo.
Wizja,
że po wyborach nowi decydenci polityczni wystawią TVP na sprzedaż, nie napawa otuchą. Powstaną dwa
komercyjno atrakcyjne kanały, może z nowym Big Brotherem, tylko co dalej z
Teatrem TVP, reportażem i dokumentem filmowym, audycjami dla dzieci i
młodzieży, audycjami dla rolników itd. Dlatego, panie prezesie, tak bardzo
chcemy bronić media publiczne przed wpływami polityków. Jeśli członkostwo w
KRRiTV, radach nadzorczych czy w zarządzie w TVP i Polskim Radiu może być kartą
przetargową obecnych czy przyszłych porozumień partyjnych, to jest po prostu
dramat mediów i dramat polskiej demokracji. Dramat polskiej kultury.
Politycy,
a także dziennikarze komercyjni niechętni mediom publicznym, zapominają, że TVP
i Polskie Radio to także wielkie sceny teatralne - Teatr Telewizji, Teatr
Polskiego Radia, Scena Faktu TVP, a w ostatnich miesiącach - co premiera, to
wydarzenie, których z reguły prasa nie zauważała. Nikt, oceniając krótki czas
reformy Wildsteina, o tej dziedzinie jego aktywności nie wspomniał. A były w
teatrze TVP wydarzenia artystyczne wielkiej miary. Życie pokazało, że gra międzypartyjna
może przerwać proces reformy.
Oczekiwałoby
się od demokratycznie wybranego sejmu takiej ustawy, która zapewniałaby
stabilność i trwałe warunki rozwoju technologicznego mediów publicznych. Przed
nami cyfryzacja, konieczność opracowania strategii z perspektywą wielu lat. Nie
zreformuje się tych instytucji, wypadnie się z rewolucji technicznej, jeśli
przyszłość TVP i Polskiego Radia będą zależne od zmieniającej się sceny
politycznej. Nie stać nas na wyrzucanie do kosza raz przyjętej strategii, jak zrobiono
z reformą edukacji czy zdrowia po rządach AWS.
Jestem
za tym, by o takich sprawach mówić otwarcie. To, co było sukcesem Solidarności
w strajku sierpniowym w 1980 r., to był język prawdy. Odpowiedzią na ataki
opozycji nie może być język ezopowy. Nie zagłaszczą rzeczywistości
stwierdzenia, że media są niezależne i nie ma problemu, bo jest. Oczywiście,
prezes Urbański może zrobić wiele dla TVP, to zależy od jego determinacji,
wysiłku poszerzania obszaru swobody i woli naprawy. Więcej zaufania budzi sytuacja,
gdy politycy mówią szczerze: przyznajmy, że jest taki trudny czas, musimy mieć
media publiczne w swoim ręku, bo chcemy Polskę przeprowadzić przez trudne
doświadczenie wyrwania PRL-u z naszego codziennego życia. To zaowocuje na
przyszłość, dlatego teraz musimy mieć media.
Mamy zaufanie do Andrzeja Urbańskiego. Nie wiem, niech powiedzą szczerze, tak
jak jest. Ja tak uważam.
Miłosz Marczuk: Dziękuję bardzo. Pan senator.
Czesław Ryszka, zastępca przewodniczącego Senackiej Komisji
Kultury i Środków Przekazu: Na
pytanie, czyje media publiczne, można by mówić tygodniami i nie zgodziłbym się
z twierdzeniem pani przewodniczącej, że politycy zawłaszczyli media publiczne.
Raczej bym powiedział, że to polityka weszła tak głęboko do mediów, że je
zawłaszczyła. Widać to zwłaszcza w mediach prywatnych. I to, myślę, jest
powszechne przekonanie odbiorców. Z tym, że o wiele więcej tej drapieżnej
polityki, takiej komentującej, nachalnej jest w mediach prywatnych. Media
publiczne są bardziej odpowiedzialne i roztropne. Zwłaszcza, że prezes
Wildstein doprowadził do pewnej niezależności dziennikarzy w telewizji
publicznej i chwała mu za to.
W naszej debacie chciałbym zwrócić uwagę na coś
innego. Do pytania: czyje media publiczne, dodałbym: jakie mają być media
publiczne, czym powinny się różnić od mediów prywatnych?
To jest bardzo ważne pytanie, ponieważ dzisiaj potęga
mediów to już nie jest tylko IV władza, to już jest właściwie mediokracja. Nie
będzie przesady w słowach, że to właściwie media rządzą politykami. Np. większość
afer rozpoczynała się od doniesień mediów. To media wcześniej coś prognozują, a
może na czyjeś niepolityczne zamówienie cos wykonują, a potem politycy już
tylko kontynuują sprawę, np. w komisji śledczej. Jeśli tak bywa, to chciałbym
zwrócić uwagę na sprawę ogromnej odpowiedzialności mediów publicznych, tak
decydentów, jak i dziennikarzy, o los państwa. To powinno różnić media
publiczne od prywatnych. Szczególna odpowiedzialność za Polskę, za prawdę. A
prawda to oczywiście nic innego, jak zgodność przekazu z rzeczywistością.
Dlatego pierwsza sprawa, którą chciałbym poruszyć w
temacie „Czyje media”, odnosi się do pracowników mediów. Czy dzisiaj możemy
wybrać dziennikarzy, dyrektorów, prezesów, którzy będą się kierować tylko
prawdą i dobrem Polski? Tutaj padło wiele słów o zależności mediów od
polityków. Wcale tak być nie musi. Przecież prawdziwy dziennikarz, prawdziwy
manager, ten, któremu dobro wspólne leży na sercu, może wznieść się ponad
podziały polityczne. Nie chodzi o apolityczność, bo czegoś takiego w zasadzie
nie ma. Ale powinniśmy mieć dziennikarzy, którzy mają w sercu dobro wspólne.
Dobro Polski. I jeśli mówimy o misji w telewizji publicznej w mediach
publicznych, to chodzi o pogłębianie tożsamość Polaków. Zwłaszcza dzisiaj jest
to ważne.
Należy sobie zdawać sprawę z tego, że toczy się
dzisiaj jakaś paramilitarna wojna o odbiorcę. Na różnych płaszczyznach. Granica
frontu jest bardzo wyraźna: przebiega tam, gdzie krzyżują się granice wpływów.
I gdyby właśnie media publiczne kierowały się tym, że najważniejsza jest
Polska, że podmiotem mediów jest człowiek i prawda, a nie sensacja i komercja,
byłoby idealnie. Kiedy media są podporządkowane jakiemuś celowi, to przestaje
się właściwie liczyć prawda, liczyć człowiek, liczyć Polska. Wówczas tylko mówi
się o strategii, o celach gospodarczych, o ludziach jako jakiejś anonimowej
masie. Natomiast przestaje się liczyć Polak, rodzina, pojedynczy człowiek. I
myślę, że gdyby tak było w telewizji publicznej, w mediach publicznych, to
naród by to zauważył. Społeczeństwo by to doceniło. Nie trzeba by tak
dramatycznie walczyć o oglądalność, o te słupki. Ta sprawa dotyczy również
rozgłośni radia publicznego. Oczywiście, jest ustawa, jest własność skarbu
państwa i tak dalej. Ale przede wszystkim media publiczne są własnością narodu.
I naród ma prawo do tego, żeby tam pracowali ludzie, którzy kierują się prawdą
i dobrem Polski.
To, że politykom nie wolno się mieszać do mediów
publicznych, jest oczywiste. Praktyka nieraz wygląda inaczej. Ale myślę, że w
tej kadencji rządu, że ta formacja polityczna pozostawiła bardzo dużą swobodę
prezesowi, dyrektorom. Nie ma obecnie w mediach publicznych jakiejś nachalnej
manipulacji politycznej. Ale w ogóle, odejść od polityki jest rzeczą niemożliwą
i chyba szkodliwą. Nawet, gdyby ciała kierownicze były wybierane nie przez
polityków, to i tak wpływu polityki nie da się uniknąć, dlatego, że to jest
życie. Że po prostu zawsze chodzi o ukazanie ważnych wydarzeń, które dzieją się
w Polsce. I tą najważniejszą informacją będzie zawsze zachowanie się polityków
wobec tych wydarzeń. Żadna apolityczność jest chyba niemożliwa.
Druga sprawa to misja, czyli służenie dobru wspólnemu.
Tu obowiązują określone standardy, których przestrzeganie jest właśnie
realizowaniem misji. O jaką misję chodzi? W ustawie o Radiofonii i Telewizji w
artykule 21 mamy wyraźnie wymienione elementy misji, a więc kierowanie się
odpowiedzialnością za słowo, rzetelne ukazywanie całej różnorodności wydarzeń i
zjawisk w kraju i za granicą, sprzyjanie swobodnemu kształtowaniu się poglądów
obywateli oraz formowaniu się opinii publicznej, umożliwianie obywatelom i ich
organizacjom uczestniczenie w życiu publicznym poprzez prezentowanie
zróżnicowanych poglądów i stanowisk oraz wykonywanie prawa do kontroli i
krytyki społecznej, służenie rozwojowi kultury, nauki i oświaty, ze szczególnym
uwzględnieniem polskiego dorobku intelektualnego i artystycznego, respektowanie
chrześcijańskiego systemu wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady
etyki, służenie umacnianiu rodziny, służenie zwalczaniu patologii społecznych.
Czyli misja - jak ją rozumiem - to promowanie polskiej
kultury, historii, jednym słowem budowanie polskiej tożsamości. Niby to
oczywiste, ale nie zawsze tak jest. Np., nie stroniąc od krytyki rządu, media
publiczne powinny zachować jakiś umiar w tej krytyce. Np. nie wolno potępiać od
razu w czambuł różnych propozycji ministrów. Jakaś szczypta życzliwości dla
rządzących jest konieczna. To sprzyjanie sferze publicznej nie jest sprzyjaniem
politykom, ale jest tworzeniem dobrego nastroju społecznego. Np., jeśli obecnie
mamy nadal tak wysoki wzrost gospodarczy, nie mówmy, że nie ma w tym żadnej
zasługi rządzących. Po pierwsze, jest to kłamstwo, a po drugie – ośmieszamy się
jako pracownicy mediów.
Chcę powiedzieć, że media publiczne powinny się różnić
od komercyjnych tym, że jest w nich więcej prawdy, więcej obiektywizmu, bo
pełna prawda na tej ziemi chyba nie jest możliwa. W mediach publicznych więcej
ludzi powinno być autorytetami dla narodu, kierować się wartościami, żyć według
wartości. Aby prosty odbiorca mógł powiedzieć, że identyfikuje się z nimi. To
jest też bardzo ważny element misji mediów publicznych.
I jeszcze jedna sprawa, o której wspomniałem na
początku: mediokracja.
Każdy
z Państwa potwierdzi, że konstytucyjna wolność mediów nie jest czymś
nieograniczonym. Kiedy media przekraczają swoje uprawnienia, mówimy: czwarta
władza. Dzisiaj mówi się już wprost o mediokracji, czyli o rządach mediów. To
coś więcej niż czwarta władza. Chociażby z tego powodu należy przyspieszyć
lustrację środowiska dziennikarskiego, aby odciąć je od wpływów polityków,
finansjery czy zwyczajnych przestępców. Przypomnę, że jeszcze niedawno, po
ujawnieniu faktów o współpracy z SB Milana Suboticia, Krzysztofa Mroziewicza,
Lesława Maleszki, Zygmunta Solorza i innych, na czołówkach gazet pojawiły się
krzyczące tytuły: „Największy kryzys w polskim dziennikarstwie”. I co? I nic.
Pomówione osoby ani nie przeprosiły, ani nie oddały sprawy do sądu, same zaś
media nabrały wody w usta. Natomiast trwa cały czas lustrowanie Kościoła i
duchownych. Nieraz przybiera to – jak w przypadku ks. abpa Stanisława Wielgusa
– postać medialnego linczu. Z jednej strony – dziwne pobłażanie dla współpracy
z bezpieką ludzi kultury, dziennikarzy; ale wobec duchownych – ocena bez
miłosierdzia. Zapewne nie ma ludzi kryształowych, nie istnieje taki ideał
przywódcy duchownego czy politycznego, o jakim marzymy. Wytworzyła się jednak
elita katolików bez grzechu, dziennikarzy bez skazy. Uważają się za takich,
którzy mogą roztrząsać sumienia wszystkich, tylko nie własne, wymagać
bohaterstwa od innych, tylko nie od siebie. A przecież to także im ktoś
podrzucił teczki SB, podsunął temat. A kto może mieć tajne akta SB? To
oczywiste, że tylko byli funkcjonariusze. Skoro jednak stopniowo wiemy, że
spora grupa obecnych dziennikarzy była agentami SB, to koło się zamyka.
Wniosek: żyjemy w III RP, ale metody działania środków przekazu są nierzadko
kopią tego, co wyczyniali dziennikarze i funkcjonariusze SB w latach PRL-u,
preparując informacje, kłamiąc, szkalując ludzi, niszcząc autorytety, a
nierzadko poduszczając do zbrodni – jak to było w przypadku ks. Jerzego
Popiełuszki, który w opinii ówczesnego rzecznika rządu miał uprawiać w
kazaniach „seanse nienawiści”.
W powyższym kontekście, pytając: czyje media?, dodaję
pytanie o cel, jaki przyświeca dziennikarzom śledczym, tak niestrudzenie
tropiącym agentów w Kościele? Czy chodzi im rzeczywiście o oczyszczenie
Kościoła?
Konkludując: media publiczne muszą służyć
narodowi, społeczeństwu. To jest ich misja. Tylko wówczas będziemy w stanie
uzasadnić ich istnienie, ponieważ to widzowie i słuchacze płacą na utrzymanie
mediów publicznych, dlatego powinni wiedzieć, na co idą ich pieniądze. I dobrze
pamiętać, że w Polsce mieszka większość ludzi o poglądach konserwatywnych,
zakorzenionych silnie w kulturze i tradycji narodowej, wierzących w Boga.
Dlatego do pracy w mediach publicznych należy wybierać osoby kierujące się
prawdą, powiem więcej - żyjące w prawdzie.
Miłosz Marczuk: Panie senatorze, dziękuję bardzo. Pytanie do pana
Kołodziejskiego: Czy mógłby pan odnieść się do cyfryzacji, jak ją widzi Krajowa
Rada?
Witold Kołodziejski, Krajowa Rada
Radiofonii i Telewizji: Chciałbym się
odnieść do kilku kwestii. Zacznę od cyfryzacji. W tej chwili nie tylko Polskę,
ale i całą Europę, czeka przejście z techniki analogowej na cyfrową. To wiąże
się z ogromnymi zmianami na rynku medialnym. Nieporównanie rośnie konkurencją i
cały rynek mediów elektronicznych również od tej strony merytorycznej będzie
przebudowywany. To wyzwanie, które nas czeka w najbliższych latach. Była już
tutaj mowa na temat nowych pól eksploatacji. Pojawia się Internet, telewizja
mobilna, wymagająca nowych programów, zagadnienia konwergencji i tak dalej. I
to są tematy związane z mediami, związane z rynkiem, z przeobrażeniami.
Niesłychanie istotnymi dla nas, które właściwie umykają w ogóle w dyskusji
publicznej. Dlaczego? Dlatego, że cała dyskusja, jeśli chodzi o media,
koncentruje się na powoływaniu władz mediów publicznych. Dr Karol Jakubowicz
powiedział w jednym z ostatnich wywiadów, że pocałunkiem śmierci dla Krajowej
Rady jest wybieranie rad nadzorczych mediów publicznych. I tutaj ma rację.
Chciałbym dodać, że nie tylko dla Krajowej Rady, dla każdej instytucji, która
będzie obciążona takim obowiązkiem, będzie to pocałunek śmierci. Nie ma
ucieczki od polityki. Chętnie przyszedłem na to spotkanie, głównie po to, żeby
usłyszeć od państwa jakąś propozycję, jakiś pomysł, jak tę sytuację rozwiązać?
Bo jeżeli nie Krajowa Rada, to każde inne ciało będzie narażone na to samo.
Będzie tam wszechobecna polityka. Jeśli chodzi o sposób powoływania zarządów
mediów publicznych i regulatorów, czyli takich odpowiedników Krajowej Rady, to
na całym świecie mechanizm jest taki sam. Szwajcaria, Wielka Brytania, Włochy,
Australia, Kanada, Malezja, Stany Zjednoczone - w zdecydowanej większości
krajów na świecie albo Parlament, albo prezydent, albo premier powołują
członków instytucji, regulujących rynek medialny, które z kolei wyłaniają
zarządy mediów publicznych lub czynią to bezpośrednio, tak jak to ma miejsce w
Wielkiej Brytanii. Dlatego pytałem pana mecenasa, gdzie, w jakim kraju jest
gotowy, dobry, sprawdzony model. Oczywiście, pewne próby są robione, natomiast
problem odpolitycznienia mediów pozostaje zawsze ten sam.
Pani
przewodnicząca mówiła o tym, czym jest misja, co powinny realizować media
publiczne. Ale rozumiem, że nikt nie jest zainteresowany i nie będzie
zainteresowany tak naprawdę taką dyskusją. Bo temat jest tak naprawdę jeden,
czyje media publiczne?, czyli - kto mianuje prezesa telewizji?
Głos z sali: Tu nie chodzi o to powoływanie, bo powoływać można
politycznie, tylko żeby potem nie wpływał... (nie można odtworzyć reszty wypowiedzi).
Witold Kołodziejski: Wiem, ja po prostu używam tych porównań i cytuję
tutaj wszystkie te rozwiązania europejskie, żeby podkreślić jedną rzecz. Że to
nie jest dyskusja o mediach publicznych. To nie jest dyskusja o misji
publicznej. I moglibyśmy nad tym pół dnia spędzić. Tylko to jest dyskusja nad
tym, kto powołuje prezesa i jak to ma być rozwiązane. Tutaj jest na sali kilku
byłych członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i myślę, że się ze mną
zgodzą, że ta polityka zawsze w jakimś stopniu była obecna. Zawsze były jakieś wpływy
i naciski. Trudno jest od tego uciec. Uważam, że dla Krajowej Rady, jako
regulatora rynku, jedynym ratunkiem byłoby zdjęcie tego obowiązku, tego
pocałunku śmierci. I żeby już Krajowa Rada nie zajmowała się wyborem władz w
mediach publicznych, To by było najrozsądniejsze rozwiązanie. I mogłaby się
skoncentrować na najbardziej istotnych dla rynku medialnego rzeczach.
Jeśli
chodzi o strukturę mediów publicznych, o to, że są to spółki prawa handlowego.
Oczywiście stwarza to wiele wątpliwości, ale myślę, że tak naprawdę to nie ma
wielkiego znaczenia. Nie na podstawie wypracowanego zysku ocenia się pracę
mediów publicznych. Pani przewodnicząca mówiła, że tu potrzebna jest
nowelizacja do ustawy, poprawka do ustawy. Tu jest potrzebna zmiana całej
ustawy, nowa ustawa. Pojawiały się takie pomysły, żeby kanały telewizji
podzielić na dwa: jeden dla rządu, dla koalicji, drugi dla opozycji. Wydaje mi
się to czystym absurdem: tworzylibyśmy telewizję partyjną. O to chodzi, że
telewizja publiczna nie może być telewizją partyjną. Nie polityka jest
wyznacznikiem oceny mediów publicznych. Jeżeli mówimy o działalności telewizji,
właśnie cały czas koncentrujemy się na dwóch formach działalności dziennikarskiej:
informacji i publicystyce. A co z całym bagażem, który telewizja publiczna
wnosi w polską kulturę? Właśnie w postaci misji. Z teatrem, reportażem, filmem
dokumentalnym i tak dalej.
No,
ale jak rozumiem, dla nas w tej chwili, na tym etapie najważniejsze są te dwie:
informacja i publicystyka. Myślę, że wszyscy na tej sali zgodzilibyśmy się,
jakie powinny być te elementy misji. Oczywiście, uważam, że media publiczne
bezwarunkowo muszą istnieć. Nie powinny być sprywatyzowane. Dlatego, że rynek
nigdy nie będzie w stanie realizować wszystkich zadań misyjnych. No, nie chcę
się już rozwodzić. Powiedziałem, że raczej liczę na państwa sugestie. Myślę, że
nie poprawka do ustawy, tylko zmiana całej ustawy. Nie wyobrażam sobie
apolitycznego wyboru. Nawet przez organizacje, stowarzyszenia i tak dalej. Bo
one wejdą wtedy w świat polityki. Nie wyobrażam sobie, aby to był wybór wolny
od polityki. Ale być może obarczony mniejszym błędem i mniej podatny na
politykę. Myślę, że media publiczne nie powinny być mediami, jeśli chodzi o
stronę polityczną, partyjnymi na pewno. Powinny być mediami sprawiedliwymi. To
znaczy mediami, które dadzą dostęp dla wszystkich środowisk. Ta sprawiedliwość
w ostatnich latach nie była zachowywana. Wiele środowisk przez ostatnie 17 lat,
o czasach wcześniejszych nie wspomnę, nie miało dostępu do mediów publicznych.
Być może stąd dzisiejsza reakcja. Dziękuję.
Miłosz Marczuk: Dziękuję bardzo. Proszę państwa, kto chciałby zadać
pytanie? Proszę.
Elżbieta Królikowska-Avis: Dzień dobry. Od 18 lat jestem polską korespondentką w
Londynie. I chciałam ustosunkować się do tego, co pani przewodnicząca była
uprzejma powiedzieć, mianowicie, że gdzieś, że w Wielkiej Brytanii istnieją
niezależne media. Otóż nigdzie nie istnieją. Od 20 lat obserwuję
pogarszającą się sytuację w BBC. Od kilkunastu co najmniej lat BBC popełnia dwa
grzechy główne: pierwszym jest komercjalizacja, drugim nadmierne
upolitycznienie.
Co
do komercjalizacji: jeszcze za panowania premier Margaret Thatcher labourzyści,
którzy byli wtedy w opozycji, skakali pani premier do gardła, właśnie w związku
z komercjalizacją programu BBC. Krytykowali jej bardzo
liberalne, "sklepikarskie" spojrzenie na wykorzystywanie
funduszy przez korporację. Kiedy w 1997 roku Labour Party przejęła władzę oraz
BBC, okazało się, że proces komercjalizacji się nie zatrzymał, gorzej - postępuje
wielkimi krokami. Kilkanaście lat temu 11 tysięcy pracowników
BBC strajkowało, protestując m.in. przeciw komercjalizacji BBC. Ale potem, za
rządów Tony Blaira, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Dziś przeciw
komercjalizacji korporacji - chodzi o niezliczone chat shows and television games -
występują nawet takie giganty BBC, jak David Attenborough, który zarabia dla
swojej firmy miliony funtów ze sprzedaży swoich wspaniałych programów
przyrodniczych oraz gadżetów. Mało tego - 54% Brytyjczyków, odbiorców
BBC, którzy dotąd skrzętnie - to naród legalistów - płacili abonament,
grożą porzuceniem swojej dawnej miłości i przejściem na odbiór innych płatnych
kanałów.
Sprawa
druga: nadmierne upolitycznienie. Nie istnieje BBC obiektywna, niezależna od politycznych
wpływów. To mit. I to zamierzchły mit. Dam państwu jeden przykład: bardzo
wiele mówiło się ostatnio w Polsce na temat odwołania oraz trybu odwołania
prezesa telewizji publicznej, Bronisława Wildsteina. Słyszałam wiele sugestii,
że "w BBC taka historia by się nie wydarzyła". Owszem, wydarzyła się
i to w bardziej drastycznej formie. Otóż pamiętają Państwo, że kiedy Tony Blair
doszedł do władzy, odbył się prawdziwy desant jego ludzi na BBC. To on
wyznaczył chairmana Rady Gubernatorów BBC, czyli rodzaj prezesa Krajowej Rady.
Ten człowiek nazywał się Gavyn Davies i był oczywiście labourzystą. A z
kolei prezesem BBC został Greg Dyke, który zasłynął z tego - i media
natychmiast o tym doniosły - że dotował 50 000 funtów na kampanię wyborczą
labourzystów. Tak więc, obaj panowie byli niewątpliwie "ludźmi
Blaira". I co potem? Kiedy Tony Blair przystąpił do wojny w
Iraku i nastąpił sojusz Wielkiej Brytanii ze Stanami Zjednoczonymi, co uczyniła
BBC, znana ze swojego antyimperializmu i antyamerykanizmu? Wspomniani już
Gavyn Davies i Greg Dyke, dotychczasowi "Tony's Cronies" czyli
"przyjaciele Tony'ego" , zwrócili się przeciw Blairowi. I zaczęła się
wojna BBC przeciw rządowi Blaira. BBC zorganizowała całą akcję -
dyskusje, programy, sterowanie emocjami - przeciw Blairowi, na skutek czego już
właściwie "wypadł z politycznej gry". Najpierw dziennikarz BBC Andrew
Gilligan udostępnił informację, otrzymaną od nieostrożnego doradcy rządowego
d/s broni chemicznej i bakteriologicznej w Iraku Davida Kelly, który podważył
prawdomówność raportu rządowego w tej sprawie. BBC skoczyła Blairowi do
oczu, Kelly popełnił samobójstwo, BBC eskalowała konflikt, Blair znalazł się w
bardzo trudnej sytuacji. I co się stało? Tony Blair chwycił oddech i po prostu
wyrzucił swoich niedawnych sojuszników, chairmana Rady Gubernatorów
Daviesa i prezesa BBC Dyke'a. To znaczy Davies został wylany, a rezygnacja
Dyke'a przyjęta.
Głos z sali: Z powodu samobójstwa.
Elżbieta Królikowska-Avis: Ależ proszę pani, samobójstwo było znacznie wcześniej!
Ja opowiadam już o sytuacji dalszej, po raporcie lorda Huttona! Rzecz polega na
tym, że nie ma na świecie niezależnych mediów. Są tylko mniej lub bardziej
zależne. Co można w polskiej sytuacji zrobić? W Wielkiej Brytanii nie
ma tak oczywistych parytetów. Pozbyć się parytetów - a
przecież i tak BBC pozostaje sterowana.
Miłosz Marczuk: Dziękujemy. Proszę, redaktor Terlecki.
Marian Terlecki: Temat „czyje media” jest na pewno ciekawy, ale od
kilkunastu lat go ćwiczymy. Dla mnie osobiście ciekawszym tematem jest to, jak
prezes Urbański wyobraża sobie, myśli o prowadzeniu telewizji publicznej?
Powiedział tutaj już parę bardzo ważnych rzeczy. Niby oczywistych, ale ważnych.
O tym, że telewizja publiczna jest naszym największym dobrem na rynku. O tym „plus
4”. Gdyby to rzeczywiście się sprawdziło, gdyby tak patrzyła telewizja na swoje
audycje, to byłaby to nowa jakość. Ja mam jedno pytanie albo jeden problem, o
którym prezesi poprzedni jakby w ogóle nie myśleli. A jeśli myśleli, to
negatywnie, bo myśleli przede wszystkim o informacji i publicystyce. Jest dział
p.t. „Film fabularny i serial”, gdzie są dosyć duże pieniądze, co tu
ukrywać. Gdzie są robione rzeczy bez
żadnej polityki programowej. To znaczy, można się zastanawiać, czy „Czterej
pancerni i pies” powinni być „pułkownikiem” czy nie. Natomiast jest oczywiste,
że przez kilkanaście lat nie powstał żaden serial tego typu, o naszej
rzeczywistości, który by był filmem popularnym, oglądanym. Były takie
scenariusze, sam znam takie scenariusze, wiem z własnego doświadczenia i
kolegów, jak trudne i ciekawe tematy z
najnowszej historii Polski przebijają się jako film fabularny. Film „Prymas”,
który produkowałem, trzy czy cztery lata przebijał się przez redakcję, a jednak
był sukcesem. I to jest ogromnym problemem. Gdyby tutaj pojawiła się jakaś
polityka programowa, myślę, że mielibyśmy nie tylko zalew seriali kryminalnych,
bardzo drogich, które, zdaje się, nie mają wcale sukcesu komercyjnego. Nie
tylko jakieś filmy rozrywkowe, ale też właściwe, misyjne, repertuar fabularny.
Co nie znaczy, że nie popularny, nie oglądany. To jest problem, na który
chciałem zwrócić uwagę. Dziękuję bardzo.
Stefan Truszczyński, sekretarz generalny
Zarządu Głównego SDP: Mam kolejne pytanie
do prezesa. Seriale są bardzo ważne, przyciągają widza. Jest jednak działka w telewizji
zaniedbana, pod tytułem „telewizja regionalna”. Stanowi ona ogromny majątek.
Majątek ten polega na tym, że istnieją ośrodki, wielkie, rozbudowane i
nowoczesne bazy, są tam wykształceni ludzie. Warto na ten temat porozmawiać. Jest
niestety tendencja do zniszczenia tego wszystkiego, ponieważ zanik programów
regionalnych, ograniczenie ich programu do 3.5 godziny dziennie - to
marnotrawstwo.
Ja
też uważam, że telewizja publiczna jest najważniejsza. My tam się wychowaliśmy,
pracowaliśmy. Nie można zapominać o tym, że ważną częścią telewizji publicznej
jest telewizja regionalna, szczególnie dla miejscowych społeczeństw. To jest
ogromna baza, to jest nadzieja na dobre wybory. Dlaczego mamy Sejm taki, jaki
mamy? Dlatego, że nie potrafiliśmy zrobić wielkiego przeglądu, atlasu
przedstawicieli naszego społeczeństwa. Dlatego, że przy każdych wyborach
powtarza się ta sama sytuacja. A tylko w telewizjach regionalnych można
przedstawić dziesiątki, setki, do tysiąca realnie - rocznie ludzi w
reportażach, w programach o społeczności lokalnej.
Gdyby
rzeczywiście pan prezes Andrzej Urbański, którego znamy przecież od lat, który na
pewno jest człowiekiem ambitnym, zajął się tą sprawą i tę sprawę wziął sobie do
serca… Myślę, że byłaby to jedna z najważniejszych rzeczy, którą należałoby
zrobić dla telewizji i dla społeczeństwa.
Miłosz Marczuk: Proszę bardzo, panie prezesie. Dwie sprawy.
Andrzej Urbański: Najtrudniejsze pytanie zadał Marian Terlecki. To jest
pytanie, dlaczego w wielkim europejskim kraju, gdzie istnieje wielka publiczna
korporacja medialna, nie powstał przez 16 lat żaden serial, który zgromadziłby
ogromną widownię, pokazując jakiś fragment naszych dziejów, szczególnie że
Polacy mieli ostatnio szczęście do historii. Ja też sobie to pytanie zadaję
wielokrotnie. I nie wiem.
Oczywiście,
nie jestem żadnym miłośnikiem „Czterech pancernych”, bo ja mam to szczęście, że
byłem zbyt duży, żeby to oglądać. Ale za to chcę powiedzieć, że to jest jedyny
polski serial o zwycięstwie. Znacie jakiś inny? No, przykro mi, to jest
zwycięstwo przy boku Marusi i jakiegoś zwierzęcia, ale co to ma za znaczenie?
Że on jest nieprawdziwy, to też prawda. Ale to jest jedyny polski serial, który
wychował ileś pokoleń, pokazując, że Polacy zwyciężyli.
Głos z sali: /nie można
precyzyjnie odtworzyć zapisu/
Andrzej Urbański: Droga pani, ja wiem, że wyrok historii w maju 1945
nie był taki, jakiego oczekiwała większość Polaków. Więc, Marian, nie potrafię
odpowiedzieć na Twoje pytanie.
Głos z sali: Ale powiedział,
że widział scenariusze.
Andrzej Urbański: Pan Marian
Terlecki powiedział w ten sposób, że jeżeli są scenariusze, to znaczy, że ktoś
nie chciał. Ale to nie do mnie pytanie. Ja mogę powiedzieć, że zrobię wszystko,
żeby Telewizja Polska była producentem czy współproducentem filmu, który
podbije Europę. Dlaczego mam udawać, że jestem z jakiegoś zapyziałego zakątka,
nieznanego w świecie? Telewizja Polska, jeżeli chce być nadal liderem, musi
konkurować z liderami. Dam państwu przykład z miasta Warszawy. Miasto, razem ze
spółkami, ma dzisiaj majątek o wartości mniej więcej 20 miliardów złotych.
Przyjechali do mnie bardzo bogaci Amerykanie. Powiedziałem, ile macie
pieniędzy? Oni powiedzieli, że mają 10 miliardów. A ja mam 20 miliardów, więc
jak wyląduję w Nowym Jorku, to wy mnie przywitacie kwiatami. 20 miliardów
złotych to jest w Nowym Jorku – i wszędzie na świecie – bardzo dużo pieniędzy,
proszę państwa. Bądźmy wreszcie obywatelami świata, a nie skolonizowanym kiedyś
narodem, który boi się cokolwiek powiedzieć. Więc, Marian, zróbmy wszystko.
Zapraszam wszystkich, żeby wreszcie pojawiły się produkty, którymi będziemy się
szczycili i na których zarobimy. Bo każdy sprzedany film za granicę przynosi
dobre pieniądze.
I
jest pytanie Stefana. To jest kłopotliwe pytanie, ale nietrudne. Kłopotliwe
jest z tego powodu, że powiedziałeś połowę prawdy. Otóż ośrodki są wielkim
majątkiem telewizji i ośrodki jednocześnie tworzą największą dziurę budżetową.
Wiesz o tym doskonale. Więc następnym razem mów całą prawdę.
Stefan Truszczyński: No to trzeba temu jakoś zaradzić!
Andrzej Urbański: Ale nikt do
tej pory jakoś temu nie zaradził. W moim przekonaniu można, ale to wymaga
zmiany: radykalnej, fundamentalnej zmiany patrzenia na telewizję polską. Czego
ta zmiana musi dotyczyć? Otóż tak się złożyło, że kilka dni temu Marek
Goliszewski napisał w „Rzeczpospolitej” tekst, który mnie szczerze zdumiał. Bo
tekst jest powtórzeniem wszystkich tez sprzed kilkunastu lat, nie chcę mówić o
żadnej partii, ale liberałów. Z tekstu wynika, że niech się telewizja ograniczy
do jednej anteny, pozostałe sprzeda, w ogóle zamknie te sklepiki. Nie dlatego
to jest dzisiaj zdumiewający tekst, że próbuje sprzedać dobro społeczne.
Zdumiewające, ponieważ pan Goliszewski nie dostrzegł, że dzisiaj wszystkie
telewizje, konkurenci, mają po ileś anten. Dzisiaj już nikt nie sprzeda
„Dwójki”, musi stać się korporacją. Nie odrębnymi księstwami pod tytułem: 1
program, 2 program, 3 program, program Polonia. TVN ma 5 programów, Polsat ma
też ileś, nawet nie wiem ile, bo tego nie oglądam. Wszyscy moi konkurenci mają
po ileś osobnych anten. Co z tego, że jedne są w cyfrze, a drugie w dekoderze?
To nie ma żadnego znaczenia.
Nikt
już nigdy nie sprzeda Programu 2. Bo Telewizja Polska albo się przekształci w
taką normalną korporację, jak inne, albo nie. To wtedy nie będzie w ogóle co
sprzedawać, bo TVP przegra. Sama się sprowadzi do roli jakiegoś marginesu. W
tym sensie odpowiedź na twoje pytanie, Stefan, jest taka: to wymaga kilku lat.
Bo cyfryzacja pozwoli części ośrodków produkować programy, które będą
programami lokalnymi. Dopóki ja nie mam takiej technologicznej możliwości, to
każdy prezes będzie miał w telewizji kłopot. Jeżeli telewizja będzie w stanie
przetrzymać te kilka lat - to są naprawdę 2-3 lata - to myślę, że telewizja
regionalna odzyska wigor i stanie się nową jakością. Przekonuje mnie o tym
jedna rzecz. Moi konkurenci zaczynają inwestować w oddziały regionalne. Decyzja
TVN-u o powstaniu wielkiego oddziału w Katowicach pokazuje, że to jest droga
biznesowa. Tu jest szansa, w którą wierzę.
Zygmunt Gutowski: Mam przyjemność być jednym ze współinicjatorów uspołecznienia
radia i telewizji w roku 1981. Nie udało nam się, mimo że już mieliśmy
przygotowany projekt. Wróciliśmy do tego projektu w 1989 roku. Dlatego to mówię,
bo tu padły słowa, że pan senator Małachowski… Niestety, właśnie z senatorem
Małachowskim spotkaliśmy się w Sejmie i w Senacie, broniąc przed jego koncepcją,
żeby przejąć archiwa, sprywatyzować archiwa. I dlatego pierwsza sprawa: w
Polsce nie ma w ogóle historii radia i telewizji, jest po prostu jakby ciemna
plama. I to jest odpowiedź, dlaczego nie ma seriali właśnie o najnowszej
historii. Dlaczego nie ma w większości również ludzi, tych, którzy tutaj są, w
ciągu produkcyjnym telewizyjnym. Dlatego, że okres tych zmian politycznych
pozwolił uwłaszczyć się dużej grupie ludzi. Powstały dwie wielkie, silne
telewizje prywatne i niestety, wśród tych silnych, partyjnych w części
telewizji nie ma telewizji, która by była przedstawicielem telewizji nurtu
solidarnościowego czy tych partii, które z tego nurtu wyszły. One są zbyt
biedne na prywatne media. W związku z tym, w dalszym ciągu ta walka o media
publiczne się toczy. Czyli pierwsza sprawa - tu zgadzam się z prezesem Urbańskim
i z Janiną Jankowską - musi być jeszcze pewien okres czasu, żeby ludzie, którzy
mają władzę, tak jak cały czas z przejściami miała Solidarność, nie mają po
prostu własnych środków przekazu. Jeszcze musimy chwileczkę poczekać, zanim
powstanie równowaga, tak jak pomiędzy partią demokratyczną a republikańską w
Stanach Zjednoczonych, które mają mniej więcej taki sam kapitał.
Druga
sprawa to jest misja telewizji jako komunikacji. Została zerwana, zwłaszcza w
ostatnim roku, komunikacja między rządem a społeczeństwem. Proszę zauważyć, co
się stało w Polsce. Nie ma możliwości, żeby był dialog między rządem a
społeczeństwem przy pomocy telewizji. Jest to po prostu krytyka, później obrona
i tak dalej. I w związku z tym powrócenie do komunikacji to jest jedna sprawa,
która może być pomocna - interaktywna telewizja, która powstaje. Ale przede
wszystkim brak nam ośrodków, nie tyle ośrodków badania opinii publicznej, co
zorganizowanej opinii publicznej. Dlatego też dobra jest koncepcja, żeby przy
Krajowej Radzie, przy telewizji była silna rada programowa, złożona ze
wszystkich przedstawicieli różnego typu środowisk. Żeby rada programowa
właściwie przygotowywała program telewizji, a później, żeby był akceptowany
przez zarząd, prezesa telewizji i tak dalej. Żeby można było zwrócić uwagę na
wszystkie elementy, które są, czyli przywrócenie komunikacji społecznej,
przywrócenie opinii publicznej, no i sukcesów nowemu kierownictwu.
Miłosz Marczuk: Dziękuję bardzo. Pani wiceprzewodnicząca Sejmowej
Komisji Kultury.
Iwona Śledzińska-Katarasińska: Chciałam tylko posłuchać, nie zabierać głosu. Ale po
pierwsze: Janka Jankowska mnie tu sprowokowała, bo już wie, że Platforma
sprzeda jakieś kanały. Potem pan prezes jakby dobił. Ja powiem tak, ja na razie
znam… sądzę, że być może ten sposób zawiadywania mediami publicznymi się jednak
na tyle zmieni, że Platforma jednak nie będzie miała takiej mocy sprawczej,
żeby sprzedawać. Po drugie, jak się zorientowałam, na sali siedzi kilkanaście
osób, które przy tej nieszczęsnej ustawie, którą tak bardzo krytykujemy,
pracowały na takim czy innym etapie, w większym lub mniejszym stopniu. I
poczułam się znacznie lepiej. Ustawa od 1992 roku, jeżeli była zmieniana - nie
licząc afery przy próbie zmiany ustawy - to tylko była dopasowywana do wymogów
europejskich. Właśnie tylko takie były zmiany. I tak naprawdę jakaś modelowa
zmiana nastąpiła dopiero w grudniu 2005 roku. Tę zmianę, którą przeprowadzono w
błyskawicznym tempie, należałoby uznać w jakimś sensie za modelową. Zostały
zmienione częściowo kompetencje Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji,
wprowadzono nowe zasady powoływania jej i była szansa. Chcę powiedzieć, że była
szansa. Może już nie tak się spiesząc - troszeczkę czekając. Może szukając
gdzie indziej sojuszników do tej zmiany niż całkowicie w obecnej koalicji. Ale
ugrupowanie najsilniejsze, najliczniejsze i wiodące miało szansę - jeśli by
chciało - częściowo wyrwać media
publiczne spod władztwa politycznego. Te zmiany poszły dokładnie w odwrotnym
kierunku. Mówię tylko dla przypomnienia, żebyśmy wiedzieli, o czym mówimy. W
tej dyskusji, skądinąd interesującej, ważne jest - ja tu zawsze mogę liczyć na
Stefana, który rozumie – że siłą i potęgą telewizji publicznej i radia publicznego
jest między innymi regionalizm. II Program i regionalizm. Będę się przy tym
upierała i mówię to od 12 lat, i nikt z tego nie wyciąga żadnych wniosków. Ale
odeszliśmy w tej, skądinąd ciekawej, dyskusji od meritum. Bo problemem jest,
czy taki polityk będzie wpływał, czy nie będzie wpływał, chce program wiejski
przenieść z niedzieli na sobotę, czy z soboty na niedzielę, czy ktoś sobie
życzy, żeby był taki czy inny prezes albo żeby kogoś pokazywali z lewego
profilu czy z prawego. Problem jest w tym, o czym tu mówimy: jest duża liczba podmiotów
na rynku, jest konkurencja. Jedni lepiej sobie radzą, inni gorzej. I jeżeli w
jakiejkolwiek postaci w tv publicznej ma zostać nadawca, który będzie spełniał
trochę inne role i funkcje niż ci nadawcy komercyjni, to jest to dopiero
początek drogi. I pytania, na które możemy sobie odpowiedzieć. Jeżeli ma
konkurować, to w jakiej formule, przy spełnieniu jakich warunków? Bo najrzetelniejsze
zapewnienia pana prezesa Urbańskiego czy każdego wcześniejszego prezesa i
późniejszego prezesa tu niczego nie zmienią. Pan mecenas Stefanowicz bardzo
precyzyjnie ten dylemat nakreślił. Czy decydujemy się na pewien kształt, na
ustabilizowanie siły i pozycji tych nadawców publicznych? Nota bene, chcę powiedzieć o Spółce Skarbu Państwa. Według państwa,
co to jest? To tak samo jest państwowe. O czym my mówimy? Tylko udajemy, że
jest to całkiem coś innego. Ale czy państwowe? Czy istnieje jakakolwiek inna
szansa, możliwość, żeby tę telewizję wyrwać z tej państwowości? Jakby z tej
władzy administracyjnej. Pozytywnej odpowiedzi do tej pory nikt nie znalazł. Bo
naprawdę twierdzę, że to jest ogłupianie samych siebie i wszystkich dookoła, że
to, co teraz jest, nie ma związku z tymi władzami wykonawczymi. Ja zwracam
uwagę, ja z pozycji posła, tyle lat zajmując się mediami i kulturą w sejmie, od
1991 roku. W tej chwili jakiego ja mam adresata, jeżeli cokolwiek chcę od
telewizji? Gdzieś bardzo odlegle Krajową Radę, ale z Krajową Radą dyskutuję raz
na rok, kiedy ona składa sprawozdanie i to jest właściwie wszystko. Bądź
ministra właściwego do spraw kultury. Bo zgodnie z ustawą o działach
administracji publicznej, jednak tam także istnieje pewnego rodzaju władztwo
nad nadawcami publicznymi. I dlatego mówię, że trochę jest to udawane. Natomiast,
kiedy przy jasno sprecyzowanych regułach… Wiem, że rząd, przynajmniej tak mówi
pan minister Sellin, pracuje nad jakimś projektem ustawy o mediach publicznych.
Zobaczymy, co rząd wymyśli. Ważne, by jasno sprecyzować ustawowo jakieś reguły,
czego od tych nadawców publicznych oczekujemy, po co oni w ogóle są. Chciałabym,
żeby to było gdzieś jasno sformułowane, bo do końca nie jest. Czego od nich
oczekujemy? Jak są finansowane i kto za to odpowiada? Do kogo się można zwrócić?
Im jaśniej to sprecyzujemy, tym łatwiej będzie wydzierać tych nadawców
publicznych z rąk ich wpływów politycznych. Jeżeli wiadomo, że ta
odpowiedzialność nie jest rozmywającą się odpowiedzialnością... tu będzie taki
prezes, tu będzie taki minister. Krajowa Rada czy rada nadzorcza to kuźnia kadr
dla wszystkich centralnych instytucji, co samo świadczy, że nie było tam
fachowcy od spraw mediów. A ustawa mówi, że powinni być. Więc im bardziej
pokażemy odpowiedzialność, tym łatwiej będzie opinii publicznej, innym mediom,
środowiskom dziennikarskim czy kulturalnym, łatwiej będzie egzekwować powiedzmy
politykę równego dystansu. Łatwiej będzie rozliczać z tego, co musimy
powiedzieć. Media publiczne są nie dlatego, że się nam podoba, że wszyscy tu
jesteśmy czy byliśmy w taki czy inny sposób z nimi związani. Tylko są po to,
żeby uzupełnić ofertę, jaką otrzymuje polski obywatel w stosunku do tego, jaką ofertę
otrzymuje od nadawców komercyjnych. Czekam na ten moment, kiedy zapadnie
decyzja, jaki model z tych dwóch, o których mówił pan mecenas Stefanowicz, ma
funkcjonować.
Andrzej Urbański: Nie odpowiem na wszystkie pytania, które pani zadała.
Bo na część z tych pytań musi odpowiedzieć ustawodawca i po części rząd. Ja
mogę tylko powiedzieć z całą delikatnością, że Spółka Skarbu Państwa nadal jest
spółką. Idzie się do więzienia za złamanie przepisów kodeksu handlowego, jak w
każdej innej spółce. To oczywiście, o czym pani poseł doskonale wie, ma dwie
strony medalu. Bo pani poseł kiedyś tam też broniła mediów przed ingerencją
ministra skarbu. Ale moje samopoczucie dzisiaj jest dlatego tak dobre, bo
jestem delegowany przez Ministra Skarbu do Rady i z tej Rady do zarządu na
prezesa. I ministrowi złożę z tego rozliczenie.
I
znam akurat kodeks spółek na tyle, żeby wiedzieć, że każdy prezes tej firmy,
każdy członek zarządu, każdy członek rady, może przy pomocy kodeksu handlowego
powiedzieć politykom, naciskom i tak dalej: nie. Ale nie robią tego. To już
jest tajemnicą Pana Boga, a nie moją. Bo pani poseł doskonale wie, że kodeks
daje takie możliwości. Co więcej, kiwa głową Julek Braun, trzeba powiedzieć, że
ustawodawca wymyślił to sprytnie: że to jest spółka skarbu, ale nietypowa. Właśnie
z tego powodu, że są zapisy dotyczące powoływania członków rad nadzorczych. No
i tutaj niestety nam się nie udało Chyba nie ma w ogóle takiej ustawy na
świecie, aby uniemożliwiła zadanie gwałtu przez polityków, kiedy chcą być
gwałceni. No, bo chcieli być gwałceni. Tak było. Tak jest w Stanach
Zjednoczonych czy w Anglii. Ustawodawca ma tu kłopot, ale ja kibicuję.
Powiem
za to o drugiej sprawie. Naprawdę nie trzeba w tej debacie wymyślać przeróżnych
rzeczy. One są oczywiste i sprawdzalne. Albo medium publiczne, nieważne, w tym
sensie, panie mecenasie, naprawdę nieważne, czy ono będzie powoływało władze w
ten czy w inny sposób. Albo od 6.00 rano konkurują z konkurencją albo nie mają
publiczności, czyli przestają być de
facto medium publicznym. Bo jeżeli ja dzisiaj mam 7 milionów widzów
wiadomości, to ja jestem medium publicznym. Ale jak będę miał 700 tysięcy, to
jakim ja będę medium publicznym? No, proszę mi powiedzieć. Ja będę małym,
skrzeczącym jakimś tam radyjkiem czy czymś podobnym. Tam już byłem, założyłem
sobie w stanie wojennym swoją gazetę, wtedy największą w Warszawie.
Nie
będzie medium publicznego, jeżeli telewizja straci widzów. I jeżeli nie będzie
pozyskiwała nowych widzów. Jeżeli nie będzie wychowywała widzów. A, co przecież
gołym okiem widać, nie ma wychowywania widzów kultury, produktów artystycznych.
Tego komercyjne telewizje nie zrobią. Albo to zrobi telewizja publiczna i
wychowa nową publiczność teatralną w Polsce albo nie będzie tej publiczności.
Lub prawie nie będzie. A na pewno nie będzie jej tam, gdzie nie ma teatrów.
I
tutaj w pełni zgoda ze wszystkimi, którzy domagają się od telewizji publicznej,
żeby realizowała to, co środowiska, co organizacje, co stowarzyszenia uważają,
że jest w Polsce potrzebne. Tylko ja chcę państwu na koniec powiedzieć jeszcze
jedno. Czy państwo słyszeli, żeby pod wpływem jakiejkolwiek organizacji
twórców, obrońców kultury, jakiekolwiek medium prywatne coś zrobiło? Nie
słyszałem o takim wydarzeniu i szybko nie usłyszę. Tylko ta instytucja to zrobi
i to nawet z takim prezesem, jak ja. Dziękuję bardzo.
Miłosz Marczuk: Dziękuję bardzo. Jeszcze pani prezes Mokrosińska i
kończymy. Państwo będziecie sobie mogli to wszystko przeczytać w Internecie,
tak jak zawsze się to dzieje. Zapraszam do lektury za kilka dni.
Krystyna Mokrosińska: Chciałabym podziękować za udział w tej debacie.
Powiedzieć, że to, będzie na stronie internetowej, dołączy do kolejnych debat…
Może ja też nie mam wielkich nadziei, że ktokolwiek to przeczyta.
Zaprosiłam
na nasze spotkanie bardzo wielu posłów. Przyszło ich bardzo niewielu. Wobec
tego chciałam powiedzieć, że pod kierunkiem pana dr. Janusza Kochanowskiego,
który niedawno stąd wyszedł, powstała książka „O naprawie Rzeczpospolitej”, w
której jest ogromny rozdział „prawo mediów”. I to wszystko, o czym mówiliśmy,
zostało jako propozycje w niej zawarte. Każdy poseł w momencie inauguracji tego
Sejmu dostał tę książkę. W związku z tym rozumiem, że rzeczywiście zajęcia
sejmowe doprowadziły do tego, że w tej chwili mówimy o czymś, o czym
Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich mówiło już od kilku lat. Tylko posłowie
nie mieli czasu z tymi projektami się zapoznać
Życzę
sobie i państwu, żeby przynajmniej obietnice Andrzeja Urbańskiego spełniły się.
Żeby to był pierwszy krok w kierunku niezależności od polityki w mediach
publicznych. Dziękuję bardzo za spotkanie.