Znaczenie dobrej wiary
Andrzej Marek ma szansę na ułaskawienie




ANDRZEJ KRAJEWSKI

Artykuł ukazał się w "Rzeczpospolitej" z dnia 23.09.2004.
www.rp.pl
Andrzej Marek jutro nie pójdzie siedzieć, bo prokurator generalny wszczął postępowanie o jego ułaskawienie. Dziennikarze jednak powinni dobrze wczytać się w uzasadnienie wyroku Sądu Najwyższego w sprawie redaktora z Polic.

- Co prawda formalnie w sytuacji Andrzeja Marka nic się nie zmieniło, ale wątpię, czy będzie musiał odbyć odroczoną do 23 września karę trzech miesięcy pozbawienia wolności - twierdzi Bartłomiej Sochański, obrońca redaktora naczelnego "Wieści Polickich", który wystąpił do ministra sprawiedliwości o ułaskawienie swojego klienta i od kilku dni ma w ręku postanowienie o wszczęciu z urzędu, na podstawie tej prośby, postępowania.

Jest więc nadzieja, że najgłośniejsza i najbardziej kontrowersyjna sprawa ukarania dziennikarza za to, co napisał, obejdzie się bez finału, którego sama perspektywa wywoływała protesty polskich i zagranicznych obrońców wolności słowa. Najgłośniejszym z protestów było ustawienie wczesną wiosną tygrysiej klatki przed Sejmem. Zamknięci na symboliczne łańcuchy znani dziennikarze i redaktorzy odsiadywali półgodzinne kary za Andrzeja Marka. Wkrótce ich koledzy i podwładni ruszyli tropem tej sprawy i to, co wyłoniło się z ich relacji, niebezpiecznie zróżnicowało jej obraz. Redaktor Marek nie okazał się, niestety, nieskalanym rycerzem wolności słowa. Sąd miał mocne podstawy do uznania go za winnego pomówienia lokalnego urzędnika. Mimo tych zastrzeżeń machina obrony wolności słowa już ruszyła i 23 marca sąd odroczył wykonanie kary na pół roku ze względu na zaawansowaną ciążę żony.

Od tego czasu w sprawie Andrzeja Marka zdążył wypowiedzieć się Sąd Najwyższy, do którego kasację skierował rzecznik praw obywatelskich. Sąd ją oddalił, a uzasadnienie swego wyroku ogłosił dopiero niedawno. Jest obszerne i znaczące, potwierdza bowiem kierunek myślenia najwyższych polskich autorytetów prawnych, generalnie krytyczny i sceptyczny wobec siły mediów, choć z pewnością doceniający ich wielką społeczną rolę.

Sędziowie przypomnieli, że prawo prasowe chroni tylko krytykę "rzetelną, zgodną z zasadami współżycia społecznego": "Postępowanie A. M. nie daje się usprawiedliwić dobrą wiarą ani działaniem w obronie społecznie uzasadnionego interesu. Niczego nie zmienia w tych warunkach okoliczność, że publikacje dotyczyły osoby pełniącej od kilku dni funkcję publiczną we władzach lokalnego samorządu. Skazany podniósł bowiem ze złą wiarą nieprawdziwe zarzuty, i to w sytuacji, w której inicjatywa wydawnicza mogła tylko, lecz wcale nie musiała wpływać na konkurencyjność i rentowność firmy wydawniczej skazanego".

Redaktor "Wiadomości Polickich" miał oczywiście prawo walczyć z nierówną konkurencją gazety samorządowej, która - podobnie zresztą jak elektroniczne media publiczne - żyje zarówno z podatków obywateli, jak i z reklam, a do tego podlega politycznej władzy, ale nie powinien przy tym kłamać. To właśnie kwestia stosunku do prawdy znalazła się w centrum rozważań, jakie przy okazji sprawy redaktora Marka podjęli sędziowie Sądu Najwyższego. Przywołali zdanie swojego kolegi profesora Jacka Sobczaka: "W doktrynie przyjmuje się, że granicą wolności słowa i wolności prasy jest kłamstwo - tam, gdzie się ono zaczyna, kończy się wolność prasy". Podkreślili, że wolność wypowiedzi "nie jest równoznaczna z prawem do całkowitej dowolności ani zgodą na działania wolnego rynku werbalnego zła, lecz pozytywną wartością dojrzałej i odpowiedzialnej wolności".

"W podsumowaniu niniejszych rozważań - napisali sędziowie - podkreślić trzeba stałą aktualność poglądu, zgodnie z którym o prawdę, przestrzeganie zasad, uznanie dla ogólnych czy własnych interesów najlepiej zabiegać sposobami i środkami, które nie budzą moralnego sprzeciwu i są zgodne z prawem. Prawdziwe przedstawianie omawianych zjawisk, a zwłaszcza osób, jest najpewniejszym, zawsze wolnym od ingerencji prawa sposobem realizacji wolności słowa i prawa do krytyki".

Czy słyszy pan te słowa, redaktorze Wołek? W ich kontekście kolejna decyzja Sądu Najwyższego w sprawie Kwaśniewski kontra "Życie" wydaje się oczywista - kryterium prawdy stanie w niej wyżej od kryterium dołożenia szczególnej staranności i rzetelności zawodowej, co tak bardzo ucieszyło środowisko dziennikarskie w poprzedniej decyzji Sądu Najwyższego w tej sprawie.

Wstępna opinia prokuratura generalnego w sprawie ułaskawienia Andrzeja Marka rokuje dobrze: "W toku podjętych czynności ustalono, że zaistniały przesłanki uzasadniające wszczęcie z urzędu przez prokuratora generalnego postępowania o ułaskawienie skazanego Andrzeja Marka. Przypisany skazanemu czyn był w jego życiu zdarzeniem incydentalnym. Od wydania wyroku upłynęło prawie dwa lata. W tym czasie nie popełnił on ponownie przestępstwa i przestrzegał obowiązującego porządku prawnego. W miejscu zamieszkania cieszy się pozytywną opinią."

Można zatem sądzić, że Andrzej Marek ostatecznie zostanie ułaskawiony. Będzie to z korzyścią dla międzynarodowego obrazu Polski jako kraju broniącego wolności słowa i niekarzącego więzieniem nawet za ewidentne nadużycie tej wolności. Rzecz teraz w tym, by sprawa Andrzeja Marka spowodowała także refleksję w środowisku dziennikarzy i wydawców, tym bardziej że w uzasadnieniu wyroku Sądu Najwyższego znalazło się również stwierdzenie dotykające istoty naszego protestu, także tego w tygrysiej klatce przed Sejmem. Sędziowie napisali bowiem: "Wymierzanie kary pozbawienia wolności w ramach odpowiedzialności za słowo w postaci podlegającej wykonaniu nie znajduje przekonującego uzasadnienia w wypadkach, w których ustalono - niezależnie od treści wypowiedzi - iż sprawca (nie tylko dziennikarz) działał w dobrej wierze".