Naszymi gośćmi byli:
- Bronisław Wildstein, prezes TVP
- Krystyna Mokrosińska, prezes SDP
- Jan Stefanowicz, przewodniczący Rady Konsultacyjnej
CMWP SDP
- dr Tomasz Żukowski, socjolog i politolog UW
prowadził dyrektor CMWP SDP Miłosz
Marczuk
Krystyna Mokrosińska: Przełożyliśmy tę debatę,
ponieważ przeszkodził nam tzw. kalendarz polityczny. Nawet dzisiaj
jest już częściowa zmiana tego kalendarza. Wobec tego postanowiliśmy
debatę, która ma być debatą publiczną, odbyć tym
razem bez polityków. Miałam wczoraj kilka telefonów. Politycy
(różnych opcji), doceniając rolę mediów publicznych,
zgłosili następującą propozycję. Jeżeli ministerstwo
nie przygotowało do tej pory propozycji ustawy o mediach publicznych a
nic nam na ten temat nie wiadomo, to oczekują, że z debaty publicznej
urodzi się taki projekt, który nota bene w Centrum Monitoringu
już był częściowo przygotowany. I wtedy zostanie zgłoszony
jako projekt poselski. Rozumiem, że potrzeba tego projektu jest szalenie
ważna również dla posłów. A teraz sprawa głównego
zapisu w takiej ustawie. Zasadą i celem głównym mediów
publicznych jest pełnienie przez nie misji społecznej. Na konferencji
w Krakowie, przedstawiciel Ministerstwa Kultury uznał, że z przepisów
europejskich wynika, że misja to pojęcie szerokie. Obejmuje sport,
rozrywkę, edukację i informację, a więc właściwie
wszystko. Natomiast członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (również obecny
w Krakowie) stwierdził, że nie ma w tej sprawie wiążących
dyrektyw europejskich, a misję można potraktować wąsko,
jako działanie na rzecz budowy społeczeństwa obywatelskiego,
co potwierdzone jest w ustawie o Radiofonii i Telewizji w artykule 21 pkt.2 „Programy
publiczne Radiofonii i Telewizji powinny:
- Kierować się odpowiedzialnością za słowo i dbać o
dobre imię publicznej radiofonii i telewizji,
- Rzetelnie ukazywać całą różnorodność wydarzeń i
zjawisk w kraju i za granicą,
- Sprzyjać swobodnemu kształtowaniu się poglądów
obywateli oraz formowaniu się opinii publicznej,
- Umożliwiać obywatelom i ich organizacjom uczestniczenie w życiu
publicznym poprzez prezentowanie zróżnicowanych poglądów
i stanowisk oraz wykonywanie prawa do kontroli i krytyki społecznej,
- Służyć rozwojowi kultury, nauki i oświaty, ze szczególnym
uwzględnieniem polskiego dorobku intelektualnego i artystycznego,
- Respektować chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując
uniwersalne zasady etyki,
- Służyć umacnianiu rodziny,
a) służyć kształtowaniu postaw prozdrowotnych,
- Służyć zwalczaniu patologii społecznych.”
W radiofoniach publicznych (jak dowiedzieliśmy się na tej samej konferencji
w Krakowie), za misję uważa się głównie audycje,
w których padają słowa regionalne, albo muzyka regionalna
- kolejna bzdura, z jaką musimy sobie poradzić. Ta bzdura jest zapisana
w Ustawie o Radiofonii i Telewizji - artykuł 21 p. 8a „uwzględnianie
potrzeb mniejszości narodowych i etnicznych oraz społeczności
posługującej się językiem regionalnym, w tym emitowanie
programów informacyjnych w językach mniejszości narodowych
i etnicznych oraz języku regionalnym”. Jest to zapisane w sposób
niekonkretny, dopuszczający interpretację. I tak nieprecyzyjnym prawem
można manipulować.
Jeszcze jeden artykuł chcę państwu przeczytać. To jest
paragraf 22 p. 1. „Organy państwowe mogą podejmować decyzje
w sprawach działalności jednostek publicznej radiofonii, tylko w
przypadkach przewidzianych ustawami.” Proszę zwrócić uwagę, że
dla jednego z wicepremierów oznacza to możliwość zgłaszania
własnych kandydatów do władz telewizji publicznej. Nie wiem
jak dalece poszła interpretacja, bo chyba wicepremier nie jest organem,
który działa na podstawie ustawy. Europoseł Samoobrony powiedział wczoraj: „Prezes
Wildstein musi wiedzieć, że nie żyje w próżni. Został wybrany
w wyniku pewnego układu politycznego i pewnych Gentleman`s Agreement.
Ich się nie łamie” – powiedział europoseł Samoobrony.
Z punktu widzenia najpoważniejszej w Polsce organizacji dziennikarskiej
chcę powiedzieć - Panowie politycy, namaszczenie przez was kandydatów
na szefów różnych szczebli w mediach publicznych robi tym
dziennikarzom „niedźwiedzią przysługę”, pozbawia
ich w oczach opinii publicznej niezależności - podstawy naszego zawodu.
Szczerze dziwię się kolegom, których nazwiska tak gęsto
padają w takich kontekstach, że nie protestują. Dziennikarz
nie może być „naszym człowiekiem” dla polityków.
I jeszcze jeden apel również do polityków. Zmieniajcie
złe prawo, ale go nie łamcie. Żadna ustawa nie honoruje niestety
szanowni państwo Gentleman`s Agreement polityków. W związku
z tym Stowarzyszenie Dziennikarzy postanowiło w tym gorącym dla mediów
publicznych momencie otworzyć publiczną debatę o miejscu i
roli mediów publicznych tu i teraz. W Rzeczpospolitej. Obojętnie
czy jest to III czy IV Rzeczpospolita.
Miłosz Marczuk: Panie doktorze, poproszę.
Dr Tomasz Żukowski: Zadzwoniło, więc już wiem, że
mogę zaczynać. Ja rozumiem, że zostałem poproszony, żeby
wygłosić coś, o czym państwo już doskonale wiedzą.
Powiem państwu same rzeczy oczywiste na temat tego, że będziemy
dyskutować w tej chwili o sprawach ważnych. Nie tylko dla dziennikarzy,
ale dla państwa, społeczeństwa, przyszłości demokracji.
Nie Państwa tu obecnych, ale państwa jako instytucji, która
służy, jak mówi pierwszy artykuł Konstytucji, dobru wspólnemu.
Pierwsza banalna konstatacja. Życie publiczne i polityka we współczesności,
w rosnącym stopniu toczy się w medialnej, wirtualnej przestrzeni
debaty publicznej. Zawsze debata była częścią polityki.
Za pośrednictwem mediów, nazwijmy to „wirtualna”, jest
nową jakością. Jej znaczenie będzie rosło, ponieważ wkraczamy
w cywilizację informacyjną. Oczywiste, banalne stwierdzenie, ale
z ogromnymi konsekwencjami. Zwykle daleko idącymi. Można by tu cytować masę osób.
Ja przygotowałem dwa cytaty. Pierwszy z Jadwigi Staniszkis, pierwszej
damy polskiego życia socjologicznego, która mówi wręcz
o demokracji medialnej. Drugi przykład, świadczący o tym, że
kwestia dotyczy nie tylko tego, co się dzieje wewnątrz kraju, ale
również poza krajem. Otóż można by powiedzieć, że środki
przekazu i społeczna percepcja tego, co się w debacie medialnej
dzieje, staje się nie tylko czynnikiem autonomicznym, kreującym procesy
kształtowania się dobra wspólnego, racji stanu, wizerunku
polityków i państw w skali wewnętrznej, ale również międzynarodowej.
Tu cytat: „Żyjemy w czasach, kiedy sposób prezentowania danego
kraju w środkach masowego przekazu jest ważniejszy, niż rzeczywiste
fakty.” Powiedziałbym szerzej – w stosunkach międzynarodowych,
percepcja ma większe znaczenie niż rzeczywistość. Powiedział to
Adam Rotfeld w „Rzeczpospolitej” w czerwcu tego roku. Mówimy
o rzeczy niezwykle ważnej i coraz ważniejszej. Powtórzmy raz
jeszcze – w tej chwili politykę przez duże „P”,
nie taką małą, codzienną, partyjną, ale taką dużą,
dotyczącą racji stanu, robi się również poprzez
media. Ona się dzieje, ta metapolityka, w mediach. W sferze debaty wirtualnej.
Czyli rola mediów w życiu publicznym i politycznym robi się coraz
większa. I to jest proces nieodwracalny w dłuższej, dającej
się przewidzieć perspektywie. W związku z tym określanie
reguł prawa dotyczących sfery mediów, oraz jej kontrolowanie
przez różne instytucje publiczne i niepubliczne, staje się coraz
ważniejsze, coraz istotniejsze. Staje się ona niezbędnym warunkiem
w realizacji tego, co raz jeszcze powtórzę „służy
dobru wspólnemu”. Oczywiście, jeśli to działa.
Jeśli nie działa, to nie służy dobru wspólnemu,
albo działa nienajlepiej. Z tej perspektywy druga kwestia, o której
chciałem powiedzieć. Znów banalna. Rola mediów publicznych
wydaje się być szczególnie ważna. Wydaje się szczególnie
ważna, ponieważ media publiczne mogą (nie mówię, że
zawsze to czynią) wprowadzać do debaty więcej elementów
debaty wyższej jakości. Albo takiej, która byłaby ukierunkowana
właśnie na tę przestrzeń debaty publicznej kraju. Nie tylko
na zysk, nie tylko na interesy wielkich korporacji, nie tylko na presję kultury
masowej. Można by oczywiście powiedzieć, że to jest tylko
postulat, ale można by też pokazać, że w Polsce taki mechanizm
do pewnego stopnia działa. I to bardzo ciekawie czasami i zabawnie. Można
powiedzieć, że jakość programów informacyjnych i
publicystycznych w mediach komercyjnych w Polsce jest całkiem niezła,
jeśli ją porównamy na przykład z mediami w niektórych
krajach Europy Południowej. Tak bym powiedział ogólnie. Dlatego, że
w punkcie startu te media konkurowały z mediami publicznymi. I paradoksalnie
zwrotnie, w tej chwili pomysły na usprawnienie programów informacyjnych
mediów publicznych są konsekwencją tego, że komercyjne
wpierw weszły i jakby dostosowywały się do standardu publicznego.
Czyli powtórzmy raz jeszcze. Media publiczne mogą, a w każdym
bądź razie powinny, w konkurencji z mediami komercyjnymi.., nie przeciwko
nim, ale w konkurencji i współpracy z nimi, sprzyjać dobrej
jakości. Dzięki nim, jakość debaty publicznej i przestrzeni
tej debaty, może być wyższa, lepsza. Również dlatego, że
media publiczne mogą w większym stopniu niż komercyjne, promować polską tożsamość,
polską historię, polską wiedzę, polską produkcję kulturalną i
tak dalej. Rzeczy zupełnie banalne i oczywiste. Ostatnia czy przedostatnia
rzecz, ostatnia, bo mam mówić 15 minut a już mówię zdaje
się 8 albo 9, a nie chciałbym zbyt długo. Jakie są warunki
pełnienia tej roli? Zacznę od zdania, które padło w trakcie
poprzedniej dyskusji kilka miesięcy temu. Otóż media publiczne
muszą się rozwijać, bo jeśli się nie będą rozwijały,
to będą upadać. Rozwijaj się albo zgiń. To jest takie
stwierdzenie dosyć oczywiste i ważne dla tych, którzy są związani
z mediami publicznymi w szczególności. Jakie są warunki, aby
móc się rozwijać i nie zginąć? Po pierwsze, rozumiem, że
trzeba, aby oferta mediów publicznych była konkurencyjna w stosunku
do innych podmiotów. Żeby kadry były odpowiednio dobrej jakości.
To są banalne rzeczy. Można powiedzieć coś, co też jest
banalne, ale rzadziej wymieniane na liście spraw oczywistych. Otóż żeby
media publiczne tę swoją rolę pełniły, myślę, że
powinny spełniać trzy warunki. Po pierwsze powinny zachowywać (jako
media publiczne) życzliwość wobec instytucji państwa i
sfery publicznej, oraz ról polityka i ról partii.., czy do partii
i do polityków jako takich, przy jednoczesnej krytyce, nawet bardzo
ostrej, jak konkretni politycy, konkretne partie, konkretne instytucje państwa
z tych ról się wywiązują. Czyli innymi słowy powinny
sprzyjać jakości sfery publicznej i krytykować niską jakość.
Nie zwalczać sferę publiczną z definicji. Czyli nie budować stereotypu
polityki jako czegoś złego, immanentnego, tylko pokazywać różnicę między
złą a dobra polityką. Druga kwestia, która z tym się wiąże,
to myślę, że media publiczne powinny umożliwiać kontakt
z obywatelami rządzącym. Ale również opozycji. Również analitykom,
obserwatorom życia publicznego, organizacjom pozarządowym i różnego
typu zespołom do myślenia, żeby spolszczyć angielskie think
tank. To wszystko oczywiście wymaga tego, o czym będzie mowa
najwięcej. Żeby media, zachowując życzliwość wobec
sfery publicznej państwa, polityków i partii, zarazem unikały
bieżących presji partyjnych. Ja rozumiem, że będzie o tym
mowa w szczegółach. Myślę, że to jest racja stanu
dla mediów publicznych, ponieważ media zbytnio uzależnione
od presji partyjnych po prostu stają się gorsze, mniej konkurencyjne.
I w konsekwencji to prawdopodobieństwo „zgiń albo się rozwijaj” będzie
prawdopodobnym wariantem dalszego biegu wydarzeń. Jeszcze króciusieńko
o tym, w jaki sposób na bieżąco można osiągnąć wyższą jakość mediów
publicznych. Po pierwsze chodzi o to, żeby utrzymać konkurencję z
mediami komercyjnymi. Nie ulega wątpliwości, że jest ona czynnikiem,
który pozwala mediom publicznym działać lepiej. To oznacza
oczywiście, że regulacja prawna nie może dopuścić do
monopolu jakiegoś wielkiego, komercyjnego podmiotu, który zdominuje
reguły gry kosztem wszystkich pozostałych uczestników. Po
drugie, potrzebne są różnej natury mechanizmy kontrolne. Od
funkcji kontrolnych Krajowej Rady (nie wchodzę w szczegóły,
bo to rozumiem wymaga oddzielnego wywodu) poprzez różnego typu
ciała, korporacyjne i związane ze stowarzyszeniami dziennikarskimi,
(których znów nie wymieniam, bo jesteśmy na ich terytorium
i one organizują debatę, więc jak widać działają nieźle).
Na koniec powiedziałbym, że ważne też są instytucje
naukowe i badawcze, które powinny skuteczniej niż w tej chwili
badać to, co się w mediach dzieje. Tak naprawdę to wymagałoby
rozbudowania się istniejącego sektora badań medialnych. Nie
będę tego wątku rozszerzał, bo to nie jest dzisiejszy temat
główny, ale rzecz jest pożądana. Powinien to być cały
segment. Cały rynek, z wieloma elementami publicznymi, komercyjnymi. Powinien
być również poddany presji konkurencji. A zarazem powinien
udostępniać więcej, bardziej niż w tej chwili, dziennikarzom,
zwykłym odbiorcom, swoje produkty. Dostęp do produktów archiwizowanych
powinien być większy, niż w tej chwili. Ta dyskusja dotyczy
nie tylko państwa jako dziennikarzy, nie tylko tych z was, którzy
są związani z mediami publicznymi, czyli prezesa i pracowników
prezesa (pewnie jest ich tutaj dużo na sali). Tak naprawdę to jest
dyskusja dotycząca przyszłości Polski, warunków osiągnięcia
suwerenności Rzeczpospolitej. Jednego z ważnych warunków jej
suwerenności w nowej rzeczywistości, w nowej cywilizacji. Dobra jakościowo
przestrzeń debaty publicznej, z silnymi mediami publicznymi, realnie dbającymi
o interes publiczny jest warunkiem zachowania suwerenności w tym znaczeniu,
jakie będzie ona zyskiwać w ciągu najbliższych lat. I to
chyba wszystko.
Miłosz Marczuk: Dziękujemy bardzo panie doktorze.
Pan mecenas Jan Stefanowicz, przewodniczący Rady Konsultacyjnej Centrum
Monitoringu Wolności Prasy. Proszę bardzo.
Jan Stefanowicz: Aby przejść do takich trudniejszych
rzeczy związanych z regulacjami, z ustrojem mediów publicznych,
można dokonać najpierw pewnej refleksji.
Otóż podchodząc od strony komercyjnej, mamy do czynienia z
pewnym rynkiem informacji, mamy do czynienia z pewnymi środkami komunikacji
społecznej, które mają zaspakajać określone potrzeby;
mamy do czynienia z tym towarem, jakim jest informacja, pewne zbiory danych
z pewnych obszarów i zapewnieniem funkcjonowania obiegu informacji,
którą traktują media komercyjne w sposób oczywisty
jako towar (i słusznie). Aby zidentyfikować rolę, zadania mediów
publicznych, musimy zobaczyć, komu i z jaką misją ten towar,
ta informacja jest przekazywana.
Po pierwsze należałoby zauważyć, że w przypadku mediów
publicznych chodzi o informację w szeroko rozumianej debacie publicznej,
informację niezbędną dla społeczeństwa obywatelskiego.
Dla tego społeczeństwa traktowanego tak, jak zasada pomocniczości
z Konstytucji nam nakazuje. A więc wielorakiego w swoich formach, w treściach,
w różnych obszarach. I zapewnienie, nie tylko dla debaty stricte
politycznej, dla potrzeb klasy politycznej, dla potrzeb wyłaniania władz
publicznych, ale także w szeregu obszarach, w których to życie
kulturalne, gospodarcze, jak i szereg innych przejawów życia społeczeństwa,
wymaga dopływu właściwej, oczekiwanej informacji. I z tego punktu
widzenia media publiczne maja niebagatelną rolę. Bo tym się powinny
różnić od komercyjnych, że zapewniają dostarczenie
tej informacji, tych zbiorów danych, z różnych obszarów życia
społecznego, życia gospodarczego, kulturalnego, których media
komercyjne nie dostarczą. Bo po prostu to nie jest ta informacja, na której
można osiągnąć godziwy zysk. Media komercyjne mimo wszystko
sprowadzają się do robienia interesu. Nie zawsze życie społeczne
funkcjonuje tak, że ta podaż będzie adekwatna z popytem. Popyt
jest odpowiedni do potrzeb także tych słabszych grup, czy tych części
społeczeństwa, które nie są w stanie wytworzyć takiego
popytu na informacje, by ich dostarczenie było opłacalne dla mediów
komercyjnych. Jeżeli od tej strony spojrzymy na media publiczne, to powinniśmy
założyć, że media publiczne powinny być rzeczywiście
służebne dla społeczeństwa obywatelskiego. Publiczne w
rozumieniu – społeczne. Publiczne w rozumieniu – nie narzędzia,
tylko dla władz państwa. W tym rozumieniu natomiast, w jakim będą służyły
temu społeczeństwu obywatelskiemu. A więc należałoby
się zastanowić, na ile organy państwa jako władze publiczne,
administracji rządowej czy samorządowej, powinny mieć określony,
decydujący na nie wpływ. Bo to jest oczywiście problem granic
poddania mediów polityce. I w ogóle, czy Krajowa Rada Radiofonii
i Telewizji powinna cokolwiek, że tak powiem, „mieszać”,
mieć głos stanowiący, dużo do powiedzenia w zakresie mediów
publicznych. To są wreszcie oczywiście fundamentalne pytania dla
kondycji i zakresu funkcjonowania mediów publicznych, związane
z ich finansami. Na ile abonament, na ile podatek medialny, ile reklamy, ile
komercji? Bez odpowiedzi i pełnego, wyraźnego zakreślenia form
finansowania i sposobu dystrybucji środków, zawsze będzie
można podnosić pewne nieprawidłowości, zarzuty. I z tego
punktu widzenia dokonywać koniunkturalnych ocen władz mediów,
wedle aktualnej mody, czy konfiguracji politycznych.
A więc pierwsza teza, która by z tego wynikała, to jest kwestia
oddzielenia mediów publicznych, ich finansów, wyboru władz,
programowania, od struktur państwa, władz publicznych. Z tego punktu
widzenia można powiedzieć, że media publiczne jako instytucja
społeczna, instytucja, która na podstawie odrębnej ustawy
mogłaby być uregulowana jako podmiot o charakterze fundacyjnym (tak
zresztą jak w niektórych innych krajach). Nie łudźmy
się, tworzenie instytucji na bazie jakiejś spółki, obojętnie,
jaka to by spółka nie była, to jest tylko i wyłącznie
dostosowywanie jakiegoś narzędzia z innego obszaru, do czegoś,
co tak naprawdę czemuś innemu ma służyć. Bo powinna
być to instytucja non profit, nastawiona na dostarczanie informacji,
tego towaru niezbędnego społeczeństwu, w takim zakresie, w jakim
media komercyjne go nie dostarczają. To jest także kwestia doboru
kadr i zapewnienia wyraźnej niezależności odrębnym antenom,
programom, jako jednostkom samodzielnym, co będzie je identyfikowało,
pozwalało użyć liczby mnogiej w zakresie mediów publicznych,
a nie jednego scentralizowanego medium publicznego. Bo każda centralizacja,
każda forma, gdzie jeden zarządzający, administrator będzie
miał jednocześnie tę omnipotencję polityczną w zakresie
dyktowania o finansach, władzach i programie; będzie oznaczało, że
tak naprawdę będzie to jedno medium publiczne i jeden zarządzający.
Kreator władz, kreator dystrybucji środków, programów,
mający na te kwestie zasadniczy wpływ. A więc jeżeli z
tego punktu widzenia byśmy spojrzeli, to należy się zastanowić,
jakie podstawowe przesłanki powinny służyć budowaniu takich
mediów.
Wydaje się, że aby rzeczywiście były to zdywersyfikowane,
różnorodne media, zasadniczą kwestią jest, aby każdy
program, każda antena, były niezależnie osobną jednostką,
samodzielną programowo. W tym sensie, w jakim posiadały niezależnego
i niezależnie wybranego redaktora naczelnego, czy dyrektora. Posiadały
swoja radę programową, też niezależnie wybraną na ściśle
określoną kadencję. I członkowie tych organów odwoływanych
tylko w ściśle określonych przypadkach. Oczywiście problem
wyboru rad programowych, czy to na poziomie powiedzmy tego podmiotu fundacyjnego,
obojętnie jak nazwanego, czy też specjalnej spółki, czy
innego podmiotu prawnego, jest kwestią wyboru rzeczywiście niezależnego,
a więc powoływania rad w większości spośród
osób desygnowanych przez środowiska kultury, nauki, środowiska
mediów. A więc chodzi o to, żeby większość w
organie programowym stanowiącym władzę i nadzoru w tym organie,
który również będzie dystrybuował środki
i rozliczał władzę, miało przedstawicielstwo szeroko rozumianego
społeczeństwa obywatelskiego, a nie władz państwa. Jakbyśmy
tych władz nie identyfikowali. Zabawa, dla pozoru, że iluś tam
będzie Prezydenta, iluś Senatu, iluś Sejmu, to jest jedynie
mieszanie w tym samym. To jest cały czas poddawanie władztwu politycznemu,
władztwu państwa jako takiego. Media publiczne mają przecież służyć społeczeństwu.
A więc społeczeństwo obywatelskie powinno przez swoich reprezentantów
desygnować przedstawicieli do władz, przez te środowiska powinien
następować wybór. I to taki wybór, który zapewni
niezależność. Niezależność także na poziomie
poszczególnych, samodzielnych mediów. Jeżeli rzeczywiście
mamy w liczbie mnogiej o tych mediach mówić. A nie o jednym medium
centralnie sterowanym.
Z punktu widzenia przyjętej zasady czy formuły instytucjonalnej,
media publiczne to instytucja publiczna, ale zdywersyfikowana, dopuszczająca
samodzielność poszczególnych programów czy anten. Istotne
są tak naprawdę trzy czynniki. Dopływ i dystrybucja środków
finansowych, czyli kto steruje przepływem i kto je dzieli, według
jakiego klucza?
Tu reguły muszą być jasno określone ustawowo. Druga rzecz – ile
komercji? Bo to nie powinno być tak, że media publiczne ścigają się ze
sobą, kto lepiej i drożej sprzeda reklamę. I na ile uda się zamienić czas
misji na czas komercji. Mechanizm powinien działać odwrotnie. Nie
powinno być dylematem wyboru konkurencyjnych wartości, gdyż ten
wybór zawsze idzie w kierunku pieniądza, pozyskania środków
finansowych. To jest automatyczny, zrozumiały mechanizm. Bo są przecież zawsze
te bieżące potrzeby. Są przecież ludzie i im trzeba lepiej
zapłacić. Kupić lepsze programy. I zawsze znajdzie się argument, żeby
ta kwestia pierwszeństwa dochodu przeważyła. A więc jak
zapewnić mechanizm, aby potrzeba zarobku nie przeważała. No
i wreszcie kwestia apolityczności. A więc zapewnienia, aby rzeczywiście
redaktor naczelny (obojętnie czy będzie się nazywał dyrektorem
programu, czy anteny i jak będzie umocowany) ten, kto odpowiada od strony
programowej za realizację misji, rzeczywiście był niezależny,
miał środki w swoim ręku i poparcie w swojej radzie programowej,
która go rzeczywiście samodzielnie wybrała. Aby miał ustawowo
zagwarantowaną możliwość działania w czasie swojej
kadencji. Przy czym nie ucieknie się oczywiście od postawienia trudnych
pytań i odpowiedzi. A rozstrzygnięcia muszą być jednoznaczne.
Jedni mówią – wybór tylko na jedna kadencję.
Inni mówią – dopuścić dwie kadencje. A może
według uznania? Więc albo świadomie dokonuje się wyboru, że
można być wybranym na jedną kadencję np. 4-5 lat, albo
mówi się, że dopuszczalne są dwie, ale nie może
być pozostawione do tak zwanych rozstrzygnięć w ramach uznania
administracyjnego, dyskrecjonalnego, czyli wedle aktualnych układów.
Czy pewnego konwenansu tak naprawdę politycznego, który wtedy zaczyna
działać. Trzeba także spojrzeć z punktu widzenia samych
mediów, samorządności, czyli wpływu i udziału ludzi
mediów na kształt mediów publicznych. To jest podjąć próbę odpowiedzi,
na ile przedstawiciele organizacji czy środowisk dziennikarskich, organizacji
mediów, powinni mieć swoich przedstawicieli we władzach, poza
przedstawicielami środowisk nauki, kultury czy innych organizacji społeczeństwa
obywatelskiego, którym te media publiczne, poza wąsko rozumianą klasą polityczną,
(która najczęściej instrumentalnie traktuje media) w znacznej
mierze powinny służyć. To z mojej strony tyle. Dziękuję.
Miłosz Marczuk: Dziękujemy bardzo. Pan prezes Bronisław
Wildstein, nasz honorowy gość.
Bronisław Wildstein: Dzień dobry państwu.
Bardzo dziękuję za zaproszenie mnie. Właściwie dopiero
teraz się zorientowałem, że jest to debata o fundamentalnych
sprawach. Myślałem, że to troszkę inaczej będzie wyglądało.
W związku z tym proszę wybaczyć, że jestem nieprzygotowany.
Ale to daje mi możliwość odniesienia się do tego, co powiedzieli
moi przedmówcy i powiedzenia jednak o sprawach ważnych, choć w
sposób być może chaotyczny. Po pierwsze ja się oczywiście
zgadzam przede wszystkim z tym, co mówił doktor Żukowski,
o roli mediów we współczesnym społeczeństwie.
Myślę, że nawet nie ma sensu tego rozwijać. To jest oczywiste, że żyjemy
w społeczeństwie medialnym, informatycznym, czy informacyjnym. Co
to jest rola mediów? To jest rola pośrednika. Bo dzięki nam
społeczeństwo wie, w jakiej rzeczywistości żyje. Dzięki
nam dokonuje wyborów rozmaitych. Bez nas by tego nie wiedziało.
To nie jest demokracja, która na agorze powoduje, że spotykają się wszyscy
obywatele i wymieniają opinie. Dzisiaj muszą się dowiadywać o
rzeczywistości. Dowiadują się przez media, dzięki nam.
Następnie dokonują też dzięki nam wyborów, bo my
przedstawiamy im tę rzeczywistość. Można przedstawiać prawdziwą,
można ją deformować, można tworzyć mechanizmy, które
uniemożliwiają wręcz rozpoznanie rzeczywistości. Te sprawy
są na tyle oczywiste, że nie ma sensu tego rozwijać. W momencie,
kiedy zaczynamy rozmawiać o mediach publicznych, od razu pojawiają się pytania.
Czy naprawdę media publiczne są potrzebne? A jeśli są potrzebne,
to na jakiej zasadzie i po co? I intuicyjnie większość z nas
zgadza się, że media publiczne są potrzebne. Są tutaj wyliczone
powody, dla których one powinny być. Ale od razu chciałbym
zaznaczyć, że dość wyraźnie mam polemiczną postawę wobec
wypowiedzi mojego szanownego przedmówcy, pana mecenasa Stefanowicza.
Mam wrażenie, że mamy do czynienia z taką szkołą kontynentalnego
prawodawstwa, która mówi, że da się wszystko zapisać,
stworzyć paragrafy, wybudować... Proszę państwa, nie jestem
przekonany, czy to się da. Żeby powiedzieć mocno – jestem
przekonany, że się nie da. A przykłady dam od razu najbardziej
ewidentne. My żyjemy w państwie, tu oczywiście można mieć zastrzeżenia
liczne, co do jego systemu prawnego, ale proszę zwrócić uwagę, że
w Konstytucji zapisana jest wolność mediów. Mamy ustawę o
Radiofonii i Telewizji. Zgodnie z tą ustawą, politykom nie wolno
mieszać się do mediów publicznych. Po to została stworzona
ta ustawa, po to została stworzona Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, żeby
uniemożliwić bezpośrednią interwencję politykom. Oczywiście
zawsze w państwie wyłania się pewne polityczne przedstawicielstwo,
bo inaczej nie można. Obywatele wybierają swoich przedstawicieli,
ci wybierają kolejne ciała. Tylko jest pytanie, jak one maja działać?
Otóż zgodnie z ustawą, w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji
nie wolno zasiadać członkom partii. Co to znaczy? To jest napisane
jednoznacznie, żeby nie pojawiły się przypadkiem zakusy na to, żeby
interes partyjny próbować propagować w mediach publicznych.
To jest napisane expressis verbis. Zaczęły się dziać takie
dziwne rzeczy już jakiś czas temu, że członkowie partii
zawieszali swoje członkostwo na czas swojej kadencji w Krajowej Radzie
Radiofonii i Telewizji, co tworzyło już wręcz taki akcent parodystyczny.
Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Jak patrzymy dalej, to przecież KRRiTV
wyłania rady nadzorcze, które potem dopiero mianują zarząd
mediów publicznych, czyli zarząd Telewizji, zarząd Radia Centralnego
i rozgłośni regionalnych. Wydawałoby się, że to są takie
ekrany stworzone, żeby nie mogła istnieć bezpośrednia presja
polityków. Z czym obcujemy dzisiaj? Ano, obcujemy z taką sytuacją, że
politycy mówią – my chcemy kawałek. Czyli nawołują jednoznacznie
do łamania prawa. Proszę państwa, nie przyszłoby mi to
do głowy, że oni to robią świadomie. Broń panie Boże.
Przecież ja nie uwierzę, że premier Polski, wicepremier Polski,
minister, będzie świadomie... Przecież on jest po to, aby stać na
straży państwa. Ale oni mają dużo zobowiązań,
dużo spraw na głowie i nie wszystkie aspekty prawa muszą znać.
Mają nienajlepszych doradców. I trzeba im to wytłumaczyć, że
tak nie jest i powinni się inaczej zachowywać. Wnoszę, że
oni z czasem to zrozumieją. I państwo są po to, aby im to pokazać i
wytłumaczyć, że tutaj zaczyna się dziać jakaś rzecz
dziwna, na skraju łamania prawa. I w żadnym wypadku przecież nic
takiego nie może się objawić. Problemem dla mnie jest, że
jakby mało widzę racji medialnych. Mówię to we własnym
imieniu. To znaczy, jeśli chodzi o moją skromną osobę,
to stopień sympatii wszystkich państwa aż mnie zadziwia. To
niesłychanie pozytywnie. Przyjemnie w jakimś sensie być tak
pozytywnie postrzeganym, a w każdym razie być bronionym przez media.
A w takiej miłej roli się znalazłem. Natomiast mam wrażenie, że
za mało się pokazuje, że tutaj pojawiają się wypowiedzi,
które nawołują do łamania porządku prawnego. I to
wypowiedzi, wystąpienia, naciski ze strony osób, których
obowiązkiem jest dbanie o to, aby funkcjonował ten porządek.
Bo można różne rzeczy zarzucić tej ustawie, ale ona właśnie
miała prowadzić... I jej fundamentalnym zadaniem było właśnie
oddzielić polityków od mediów publicznych. Zwłaszcza
wtedy, kiedy ona była tworzona, to media prywatne, zwłaszcza w elektroniczne
były jeszcze słabe. Teraz rozwinęły się na dużą skalę.
Chociaż media publiczne, telewizja publiczna, są bardzo silnym podmiotem.
I w tym sensie.. Ja sobie tak ze smutkiem przypominam, że niedawno, kilka
lat temu, w Czechach były gigantyczne manifestacje w obronie telewizji
publicznej. Jak pamiętamy, to ludzie robiący tę telewizję sami
protestowali przy ogromnym poparciu społeczeństwa. Może dlatego, że
tamci ludzie, to byli głównie ludzie nowi, ludzie z autorytetem
i ta telewizja miała autorytet. A więc było oczywiste, dla zwykłych
obywateli, żeby bronić ją przed zakusami polityków. Jeszcze
raz mówię, że nie chcę wierzyć, że to, co się teraz
dzieje, jest wynikiem jakichś świadomych decyzji niektórych
polityków. To są oczywiście nieporozumienia, które
przezwyciężymy. Wicepremier nie tak dawno mówił, że
chce bezpośrednio podziału na zasadzie parytetów w telewizji.
Potem widocznie się dowiedział, że to nie jest możliwe. Że
nawet to nie jest zgodne z prawem. Wycofał się z tego. Nie powtarza
tego. Wszystko dobrze świadczy... Politycy też się muszą uczyć.
Politycy żyją pod presją chwili. Są zobowiązani reagować,
więc czasami brak dystansu. Ale od tego my jesteśmy między innymi, żeby
wytłumaczyć to. Zresztą to w ogóle jest problem z politykami, że
oni żyją pod presją chwili, że brakuje im myślenia
w dłuższej perspektywie. Zacząłem od polemiki z mecenasem
Stefanowiczem, ale wygląda na to, że nie polemizuję. Ale to
jest polemika. Dlatego, że ja mówię, że ta ustawa choćby
nie była doskonała, to gwarantuje, ma gwarantować, że media
są niezależne, że politykom od niej bezpośrednio wara.
No i państwo widzą, co. Chodzi o obyczaj polityczny, o kulturę polityczną.
Sprawy, które są dużo głębsze niż zapisy. Oczywiście
ja nie twierdzę, że zapisy prawne nie tworzą tego. One też tworzą.
Ja mówię, że to są dwa aspekty. Nadmierne zapisywanie
pewnych rzeczy jest niebezpieczne. Zwróćmy uwagę na całą tą niebezpieczną kwestię misji.
Ja się z nią stykam, na co dzień. Przychodzą ludzie i
proponują różne programy, które w ogóle nie
będą miały widzów. Ale oni mówią, że
będą realizowały misję. Mnie trudno jest połączyć takie
dziwne wyobrażenie, że misja jest realizowana bez widzów,
ale widocznie takie wyobrażenie istnieje. Jest misja, no to są widzowie.
Proszę państwa, mówimy cały czas, że to są pieniądze.
Z czego się biorą pieniądze? Biorą się z tak zwanego
dotarcia. Z tego, ilu widzów będzie oglądało dany program.
Nie lekceważmy tego, ponieważ jeżeli chcemy misję naprawdę realizować,
to musimy docierać do odbiorców. Jeśli docieramy do odbiorców,
to przy okazji mamy możliwość zarabiania pieniędzy. Oczywiście
nie w ten sposób, co media komercyjne. I ja nie chcę broń panie
Boże powiedzieć, że mamy się upodabniać. Pewnych rzeczy,
pewnych typów łatwej rozrywki, nie powinno w żadnym wypadku
być w telewizji publicznej. Ale nie może telewizja publiczna odwracać się plecami
do widzów. W ogóle takie wyobrażenie, że będziemy
tak dzielić, tworzyć te rady, proponować kolejne rady i one
będą tak sobie działały na poziomie pojedynczych programów...
Nie, bo to doprowadzi do tego, że ta instytucja szczerze powiedziawszy
przestanie funkcjonować. Nie dlatego, że jestem prezesem i chciałbym
wszystkim rządzić, (co jest naturalne dla każdego prezesa) ale
również z tego powodu, że mam jakieś pojęcie o zarządzaniu
firmami. I taka firma mogłaby funkcjonować w stopniu ograniczonym.
Jeszcze raz mówię, że jeśli patrzymy na funkcjonowanie
mediów publicznych na świecie, to one potrafią funkcjonować.
W Europie potrafią funkcjonować mimo tego, że takich zapisów
precyzyjnych, gdzie się kończy misja, gdzie się ona zaczyna,
nigdzie nie ma i być nie może. Cały czas będzie problem
mediacji, problem porozumiewania. Nadmierna ilość zapisów
powoduje już taką sytuację, że ja dostaję dziennie...
nie chcę przesadzić, ale parędziesiąt listów z Krajowej
Rady, która z kolei dostaje listy od obywateli, którzy mówią – zachowanie
tej prezenterki przeczy misji publicznej, ona się zachowuje zbyt frywolnie.
W komercyjnej to owszem. No i ja tłumaczę czy to jest frywolne czy
nie. Na przykład likwidacja pewnego teleturnieju, którego nikt
nie ogląda, ale wszyscy protestują, kiedy się go zdejmuje. I
tak dalej mógłbym mnożyć, bo dużo tego mam codziennie...
Jest problem z tym, że ludziom się należy... Jeżeli taka
jest telewizja, to w każdym aspekcie należy interweniować. Mnie
się wydaje, że raczej należy oceniać całość funkcjonowania
tejże telewizji. Ja tutaj tak luźno rzucam parę uwag. Co mi
się wydaje absolutnie fundamentalne? Ta telewizja może otwierać przestrzeń debaty
w kierunku, w którym jednak nie robią tego media komercyjne. Będę się starał, żeby
to robiła, żeby pokazywała rzeczywistość w sposób
dużo bardziej złożony. Z prostych przyczyn- ja nie lekceważę rynku.
Rynek masę rzeczy załatwia, ale nie do końca i nie wszystko.
Jeśli będzie taka sytuacja, że będziemy poddani presji
rozmaitych.. Przede wszystkim polityków, ale nie tylko, rozmaitych lobby..
Bo są jeszcze lobby, rozmaite grupy nacisku, które forsują swoje
interesy. To nie jest do końca tak, że tylko duże, potężne
finansowe korporacje to są media wpływowe. Jeżeli chodzi o na
przykład... Czy państwo wiedzą jak funkcjonuje na przykład
film polski? To lobby tych filmowców, którzy decydują o
ich funkcjonowaniu? To ten stan polskiego kina, łącznie z instytucjami,
które w tej chwili tym zawiadują, jest wynikiem tego właśnie
lobby. Więc jeszcze raz mówię, że ta telewizja może
pełnić ogromną rolę. Ale tutaj moją rolą, ale
moją w sensie ograniczonym i państwa, na co liczę, w sensie
istotnym, jest próba dania jej niezależności i pewnego kredytu
zaufania. Oczywiście obserwowania jak ona realizuję swoją misję.
Ale nie na zasadzie drobiazgowej, szczegółowej interwencji w każdy
aspekt jej funkcjonowania. Bo doskonale państwo sobie zdają sprawę, że
w ten sposób działać nie można. To tyle tytułem
wstępu. Dziękuję.
Miłosz Marczuk: Dziękuję bardzo. Proszę państwa
o zadawanie pytań, krótkich komentarzy. Tylko prosiłbym naprawdę, żeby
nie przekraczać 2 minut. Widzę, że jeszcze są na sali dziennikarze,
może chcą zadać pytania panu prezesowi.
Pani Mazurkiewicz /SDP w TVP/: Panie prezesie, chciałam
zapytać, w jakim stopniu panu przeszkadza 5-osobowy zarząd? Bo wiemy, że
był 2-osobowy, potem był 5-osobowy, który źle działał i
wiadomo jak to się skończyło. A jak pan sobie z tym radzi?
Bronisław Wildstein: Ja proszę państwa będę pracował z
tym zarządem. Chcę z nim jak najlepiej pracować i chwalę kompetencje
członków zarządu. Natomiast chciałbym powiedzieć, że
mnie się wydaje, że jest troszkę niebezpieczną sytuacją,
jeśli się tworzy w takiej jednolitej instytucji, jaką jest
telewizja, zarząd na zasadzie prostego podziału kompetencji. Ktoś za
coś odpowiada, ktoś inny za coś innego. Ponieważ właśnie
nie da się podzielić tej instytucji w ten sposób. Dlatego
ja odpowiadam za sprawy programowe, ale na przykład tak zwany Apat (Agencja
Produkcji Audycji Telewizyjnych) znajduje się w gestii kogoś innego.
No i ja chcę zreformować system producencki, ale mogę mieć zupełnie
inne koncepcje z człowiekiem, który jest szefem Apatu. Który
wprawdzie nie odpowiada za program, ale za tę instytucję odpowiada
i może sobie stworzyć dowolną koncepcję, w oparciu oczywiście
o zdanie ekspertów i specjalistów. Ja jednak uważam, że
generalnie zasada powinna być taka, żeby zarząd mógł w
sposób bardziej spójny funkcjonować. Mam nadzieję, że
jesteśmy w stanie się porozumieć. Jestem pewien, że się porozumiemy.
Z czasem będziemy funkcjonowali. Na razie są związane z tym
pewne problemy. Mam nadzieję, że panią satysfakcjonuje ta odpowiedź.
Magdalena Bajer /Rada Etyki Mediów/: Chciałam
postulować, żeby można było przeprowadzić rzeczywiście
wiarygodne, rzetelne badania, które by pokazały preferencje, upodobania
widzów. Podejrzewam, i te podejrzenia mają pewne przesłanki,
których tutaj nie będę wypowiadać, bo to by za długo
trwało, że wmawiamy sobie i wmawiamy mediom publicznym wyobrażone
upodobania, które pozostają w dychotomii do misji. Jest moim zdaniem
taka fałszywa alternatywa, że albo misja i coś przemycać,
co jest misją, albo zaspokajać potrzeby widzów, które
są zupełnie inne, pozostają w sprzeczności z misją.
Otóż wydaje mi się, rzeczywiste oczekiwania widzów
są po trosze rezultatem wmawiania, a po trosze ich zaspokajanie jest także
rezultatem wmawiania. Wydaje mi się, że tutaj byłyby potrzebne
rzeczywiście badania, żeby się trochę ta dychotomia zmniejszyła.
Miłosz Marczuk: A kto ma odpowiedzieć na to pytanie?
Bronisław Wildstein: Jeśli można, to ja zanim
oddam głos specjaliście od badań, odpowiem pierwszy. Ja się z
panią zgadzam. W ogóle uważam, że żyjemy w świecie
opanowanym manią sondaży. Tutaj narażę się może
trochę, ale proszę się przyjrzeć tym sondażom. Okazuje
się, że na te same pytania w niedługim terminie, dość znacznie
zmienia się odpowiedź. Grupa, która mówiła „tak” zaczyna
mówić „nie”. Proszę zwrócić uwagę, że
przy odpowiednio zadanej serii pytań okaże się, że w jednym
badaniu ci sami respondenci odpowiadają sprzecznie, przeciwstawnie na
dwa takie same pytania, tylko inaczej sformułowane, zadane w inny sposób.
Nie chcę przez to powiedzieć, że oni są głupi, chcę tylko
powiedzieć, że nie zawsze są w stanie percypować, co jest
pod tym pytaniem. I bardzo często pytania są traktowane jako instrument,
nazwijmy to „manipulacji” a często takiej zabawy, żebyśmy
wiedzieli wszystko. Nie do końca wierzę w te wszystkie badania, my
rzeczywiście tworzymy sobie sami pewne fetysze. Kultury się nie ogląda,
kultury nikt nie ogląda… Kultura powinna być dla nietoperzy.
Jak ktoś nie śpi w nocy to może ją oglądać po
godzinie 12. albo po godzinie 1.00 w nocy. Postaram się to zmienić, żeby
funkcjonowało w odpowiedni sposób. Ale jednak jest pewien problem
z atrakcyjnością. Musimy się zderzać z tymi widzami. Nie
możemy oddawać w pacht twórcom anteny, bo to jest bardzo niebezpieczne.
Twórcy wtedy eksperymentują swobodnie, bawią się i gdzieś gubią widzów.
Dr Tomasz Żukowski: Mamy wręcz do czynienia z
manią sondaży, powiedziałbym, że sondaż stał się nowym
instrumentem demokracji. To jest takie wyrażanie woli ludu w sposób
nieustający, na próbach nie zawsze losowych. Trzeba do nich podchodzić z
pewnym dystansem. Jest tak, że jak zdefiniujemy problem w pytaniu, uzyskamy
pożądaną odpowiedź. I pytając o to samo, możemy
uzyskać inne odpowiedzi, zamieniając kolejność pytań,
zmieniając miejsce w kwestionariuszu. Nie o tym chciałem mówić.
Na pytanie pani odpowiem w ten sposób. Są takie badania. Jak państwo
się spotkali poprzednim razem w lutym, to nawet te pytania były prezentowane.
Nawet najlepsze badania trzeba konfrontować ze wskaźnikami oglądalności,
bo czasami ludzie coś innego deklarują a coś innego oglądają.
To się zdarza.
/głos z sali/: Na przykład na pytanie, czy chcą oglądać pornografię mówią, że
nie chcą. Okazuje się, że ktoś ją jednak ogląda.
To pierwszy, taki najbardziej skrajny przykład. Oczywiście można
na takich mniej skrajnych kontynuować.
/głos z sali/: Rozwiązaniem, które ułatwia
a szczęśliwie nie ma w tej chwili jednego kanału i jednego programu
monopolistycznego, są różnego typu formy pluralizowania oferty.
Z tej perspektywy kanały tematyczne są rozwiązaniem, które łagodzi
to napięcie.
Miłosz Marczuk: Pani Janina Jankowska. Proszę bardzo.
Janina Jankowska /Zarząd Główny SDP/:
Ja dwie sprawy. Chciałam podkreślić z wypowiedzi prezesa to,
co powinno być najważniejsze w tym spotkaniu. Mianowicie, że
Ustawa o Radiofonii i Telewizji jest instrumentem obrony przed politykami,
i że tego się nie wykorzystuje. Sytuacja jest tego rodzaju, a śledzę w
tej chwili różnego rodzaju publikacje medialne i prasowe, że
nasi dziennikarze zaczynają traktować wystąpienia polityków,
którzy uzurpują sobie prawo ingerowania w media publiczne, jako
element naturalny sceny politycznej. Nie spotkałam żadnej wyrazistej
uwagi, że to jest właśnie przekroczenie. Odwrotnie. W takim
analizowaniu i przyjmowaniu wszystkiego za zobiektywizowaną scenę traktuje
się te właśnie uzurpacje jako coś naturalnego, i to jest
najbardziej dramatyczne z mojego punktu widzenia, że dziennikarze nie
dość zwracają na to uwagę. Powiem więcej. Jeśli
my jako środowisko dziennikarskie zaakceptujemy ten koniec, w którym
rzeczywiście partie i politycy by zadecydowali o kształcie mediów
publicznych, to po prostu będzie i nasza klęska, i klęska demokracji
w Polsce. I świadczyć będzie o niesłychanej słabości
tak zwanej „silnej IV władzy”. Druga sprawa, to są pytania
bezpośrednio do prezesa. Gdyby zechciał powiedzieć, jaką ma
wizję programu pierwszego drugiego i trzeciego Telewizji? Bo o tym stosunkowo
mało wiemy. Jakie ma projekty? Jaką ma wizję telewizji publicznej?
Dziękuję.
Bronisław Wildstein: Dziękuję bardzo. Z pierwszą zgadzam
się oczywiście bez reszty. Zresztą chciałem coś takiego
zasugerować niezdarnie. Natomiast, jeśli chodzi o moje wizje, wielkie
wizje... Pewnie za dużo czasu by to zajęło. Jeśli chodzi
o profilowanie anteny, to jesteśmy w trakcie profilowania. To już w
tej chwili tak wygląda, że Jedynka jest takim bardziej filmowo-publicystycznym
kanałem, (że użyję słowa „kanał” niestety)
a Dwójka dużo bardziej kulturalno-rozrywkowym. Acz rozrywka nie
zawsze musi znaczyć „pieśń biesiadna”. To oczywiście
bez aluzji do czegokolwiek, tak sobie powiedziałem w tym momencie. Natomiast
Trójka powinna być kanałem informacyjnym, publicystycznym.
To znaczy z taką szybką publicystyką. Oczywiście on ma
i musi mieć rozszczepienia, czyli programy lokalne. W żadnym wypadku
w tej chwili nie chcemy zmniejszyć czasu regionom, wręcz przeciwnie.
Myślimy, że regiony będą mogły dużo bardziej
uczestniczyć w programie na cały kraj. Ponieważ ja to powtarzam
w kółko, to powtórzę raz jeszcze, że życie
Polski nie kończy się na rogatkach Warszawy i trzeba umieć to
pokazać, umieć to zrobić. Jeżeli chodzi o program trzeci,
czy też w ogóle o pion informacji, to w tej chwili już pracujemy
nad tym, żeby stworzyć taki program, przedstawimy go Zarządowi
już w piątek najbliższy, za tydzień Radzie Nadzorczej.
Mam nadzieję, że zostanie to zatwierdzone. Łącznie z projektem
kanału informacyjno-publicystycznego. Proszę państwa, trzeba
zdać sobie sprawę z tego, że zgodnie z zaleceniem Unii Europejskiej
wszystkie kraje Unii mają przejść na nadawanie cyfrowe w 2012
roku. Ja nie za bardzo wierzę, że to się uda. Ale jeśli
się nie uda w 2012, to się uda w 2014 albo 16. To jest jednak przestrzeń jednej
dekady. To znaczy, że każdy odbiorca telewizyjny będzie miał do
wyboru, co najmniej kilkadziesiąt kanałów, czy programów
telewizyjnych. Proszę państwa, tu się zmienia sytuacja. Kończy
się tak zwana telewizja repertuarowa i zaczynają kanały tematyczne.
To otwiera perspektywy. I to oczywiście z jednej strony redukuje nasze
możliwości telewizji publicznej, ale z drugiej strony właśnie
pozostawia nam pracę. Już w tej chwili powstały pierwsze kanały
tematyczne. Jest „Kultura”, powstaje sport. Będzie już niedługo „Historia”, „Film”, „Rozrywka”, „Nauka”,
będą następne. To też zmienia charakter i sposób
organizacji wewnętrznej, zresztą na lepsze, bo tutaj się krzyżowały
różne układy. Chodzi o to, żeby kanały jednak zgodnie
z tymi zasadami... Przepraszam, Telewizja cała, ta wielka korporacja,
funkcjonowała na zasadzie redakcji tematycznych, które opracowują określony
zakres zagadnień, i później w porozumieniu oczywiście
z antenami odpowiednio te programy umieszczają na antenach. Żeby
nie istniały, tak jak teraz dominia osobne. Telewizja jest podzielona
na anteny, które są niezależne od siebie i głownie konkurują ze
sobą. Mam nadzieję, że ten stan rzeczy będziemy powoli
zmieniać. To w ogromnym skrócie. Myślę, że zobaczymy
już w tej ramówce jesiennej, że dużo więcej jest
kultury. Chcieliśmy robić zupełnie nowe programy publicystyczne,
zmieniające perspektywę. Moim zdaniem żyjemy w „świecie
nie przedstawionym”, zarówno III RP jak i PRL. Można go pokazać w
sposób fascynujący. I II wojna światowa to nie powinien być tylko
Kloss i Szarik. To też są fascynujące, ciekawe rzeczy, które
można przedstawić w sposób atrakcyjny. I to, że się tego
do tej pory nie robiło, mnie po prostu zadziwia. Postaramy się robić takie
filmy, takie seriale i tego typu programy.
Krzysztof Kłopotowski: Proszę państwa, kiedy
mówimy o preferencjach widzów, musimy pamiętać o tym, że
widz widzowi nierówny. Dlatego istotne jest to, co widz zrobi z energią duchową,
jaką otrzyma z telewizji publicznej. Widz tak zwany „prosty” zachowa
ją dla siebie. Zwróćmy uwagę, że nauczyciel ma wpływ
na kilkaset osób, uczniów i ich rodziny. Lekarz podobnie. Ksiądz
na kilka tysięcy. Pisarz na dziesiątki tysięcy. Filmowiec na
setki tysięcy. Trzeba do badań czy preferencji widzów brać kwalifikacje
tych właśnie widzów. Jest tak, że telewizja publiczna
niestety, spółka prawa handlowego i instytucja misyjna, ulega reklamie.
A jaka jest filozofia człowieka reklamy? Jak w osławionej sztuce „Fucking
and shopping”. „Fucking” ponieważ przez erotyzm przyciąga
uwagę, a „shopping” ponieważ wysyła na zakupy. To
nie jest filozofia człowieka, która powinna być przestrzegana
w telewizji publicznej. Ale musimy być ludźmi roztropnymi i czasami
trzeba iść na kompromisy. Ja bym proponował rozważenie
takiego kompromisu. Program pierwszy jest polem kompromisu polityczno – handlowego.
Przez jakiś czas. Program drugi jest twierdzą uczciwości. W
związku z tym być może powinien być profilowany na program
dla inteligencji. Premier Kaczyński na zjeździe PiS zapowiadał, że
partia nie jest antyinteligencka. W takim razie złapmy go za słowo
i niech zapewni osłonę polityczną takiego przekształcenia
telewizji publicznej, żeby to była telewizja inteligencka. Żeby
podnosić standardy, ponieważ temu krajowi grozi straszliwe zgłupienie.
Z powodu też tego, że setki tysięcy ludzi, najlepszych na ogół wyjeżdżają w
poszukiwaniu pracy. W związku z tym trzeba stale wzmacniać warstwę ludzi
myślących. Premier Kaczyński powiedział kilka dni temu,
i to jest bardzo zły znak, że przestał wierzyć w reformę telewizji
publicznej. Ja myślę, że może w takim razie trzeba pomóc
premierowi, aby odzyskał tę nadzieję. I może wykonajmy
pewien akt obywatelskiego nieposłuszeństwa i może powołajmy
społeczną Radę Nadzorczą Telewizji Polskiej, w której
skład wchodziłoby kilku wybitnych, poważnych dziennikarzy. I
ta rada monitorowałaby jak się zachowują członkowie Rady
Nadzorczej, jak się zachowuje Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, jak
się zachowują politycy odpowiedzialni za media w tym kraju? Pamiętajmy
o tym, że nie jesteśmy bezradni. W końcu media obaliły
rządy SLD. To nie obronimy telewizji publicznej? Proszę państwa,
przecież mamy potężne narzędzie działania. Dziennikarstwo śledcze
i koordynacja działań. Więc ja bym proponował, żebyśmy
potraktowali może to zebranie jako zebranie w sali gry w piłkę.
Od niej zaczęła się Wielka Rewolucja Francuska. I ja myślę, że
powinniśmy pomóc premierowi odzyskać nadzieję w inteligencką telewizję publiczną.
Dziękuję.
Bronisław Wildstein: Ja sądzę, że to
była taka chwilowa utraty wiary u premiera, bo nie sądzę, aby
był człowiekiem tak małej wiary, aby po niecałych dwóch
miesiącach stracił wiarę w reformę telewizji. A w ogóle
strasznie mi się podoba, że Krzysztof Kłopotowski nawołuje
do kompromisu.
Maciej Iłowiecki: Najpierw do pana Krzysztofa, bo pan
w swojej szlachetności utożsamia inteligencję jak widzę ze
szlachetnością i uczciwością. A można się na
tym przejechać. Ja uważam zresztą, że wszystkie programy
powinny być uczciwe. Ale nie o tym chciałem. Mam taką refleksję,
co do tych mechanizmów. Będzie to niepoprawna refleksja, ale myślę, że
państwo się ze mną zgodzą. Zwłaszcza ci starsi. Mianowicie, że
my o tym mówimy od lat dziewięćdziesiątych. I właściwie
wszystko to, co tu powiedziano już sto razy na wszystkich zebraniach poświęconych
telewizji i środkom przekazu było.. Tomek to może potwierdzić...
Czyli wniosek jest taki, że jednak rzeczywiście nie zależy to
od mechanizmów prawnych wyłącznie. Bo te mechanizmy były
takie, jakie są i wtedy można było dobrze działać.
Nie zależy to od mechanizmów politycznych, bo zawsze było
tak, że politycy chcieli, i przypuszczam, że jeszcze długo będą chcieli,
wpływać. I raz im to się bardziej udawało, raz mniej. Natomiast
skoro tak jest i skoro wszystko to już wiedzieliśmy, to musi być jakiś inny
mechanizm, który pozwoli się z tego wydobyć. Zrobić to,
co byśmy chcieli, żeby było już od dawna zrobione. To nie
jest podlizywanie się panu Wildsteinowi, bo się dopiero okaże,
jaki on będzie. Mam nadzieję, że tym razem się udało.
Mianowicie, że jednak to zależy, jakie osoby stoją, na jakich
stanowiskach. I tu jest problem, jak je wybierać? Czy to jest w ogóle
możliwe we współczesnym świecie? Bo ja myślę, że
to dotyczy nie tylko telewizji. To znaczy, co zrobić, żeby tylko..
Ludzie, którzy się już raz sprawdzili w swojej uczciwości,
rzetelności, niezależnie od poglądów, mogli zajmować społecznie
znaczące miejsca. Dziękuję.
Krystyna Kurczab-Redlich: Ja chciałam się odnieść do
tego, co mówił uprzednio pan Kłopotowski, jak również,
co mówił pan prezes. Pan Kłopotowski powiedział, że
trzeba podnosić ogólny poziom inteligencji społeczeństwa.
Po pierwsze. A pan prezes powiedział, że nie należy się zamykać w
obrębie powiedzmy stolicy. Ja apeluję do tego i to już od dawna,
abyśmy się nie zamykali w obrębie kraju. Nasza telewizja nic
nam nie mówi o zagranicy. Państwo powiedzą, że to nie
jest zupełne „nic”, ale to jest prawie „nic”.
Nie mamy żadnych rzeczywistych programów telewizyjnych, które
nie są programami radia przeniesionymi na ekran, czyli gadających
głów. Nie mamy żadnego programu skierowanego na zagranicę.
Mnie oczywiście interesuje szczególnie zagranica wschodnia, że
tak powiem, o której nie wiemy nic. Nagle urodziła nam się Ukraina,
kiedy była Pomarańczowa rewolucja. Do tego czasu o Ukrainie mówiliśmy
mało. I właściwie to nie wiedzieliśmy, że tam są ruchy
demokratyczne i tak dalej. Zajmujemy się Białorusią, owszem,
tam są również ruchy demokratyczne. Zupełnie nie wiemy
o tym, co się dzieje w Rosji. Nie wiem na czyje ręce mam składać podziękowanie
za jeden znakomity program, który był w Wiadomościach o proteście
demokratów rosyjskich w czasie szczytu G8. Jak u nas było przedstawiane
G8? Jak jest teraz przedstawiany konflikt wschodni? Nijak. Są to tylko
wiadomości, które człowiekowi młodemu, który na
przykład nie wie, skąd się wziął konflikt na Wschodzie
i tak dalej, nic nie wyjaśniają. Nie mamy już od bardzo dawna
rzeczywistych programów, które mówią nam cokolwiek
o zagranicy. Mówiono mi, kiedy pracowałam z inną telewizją komercyjną, że
zagranica ludzi nie interesuje. Pewnie, w takim wydaniu, w jakim ona jest,
ona nie może ludzi zainteresować. Jeżeli nie będziemy mieli
permanentnych programów, które mówią o zagranicy,
dalej nie będzie nikogo interesować. I kiedy nagle, a już niedługo,
zacznie się coś dziać w Rosji, będziemy bardzo zdziwieni.
I znowu będą tylko migawki 30-sekundowe w Wiadomościach. Panie
prezesie, zwracam się do pana z pytaniem i z błaganiem. Czy ma pan
w planach uruchomienie jakichś rzeczywistych, dokumentalnych, telewizyjnych
programów o zagranicy?
Bronisław Wildstein: Tak.
Krystyna Kurczab-Redlich: Jestem bardzo szczęśliwa.
Krzysztof Turowski: Deklaracje, które padają z
ust pana prezesa, są naprawdę zadziwiające. Mam nadzieję, że
dożyję czasu, kiedy o godzinie dwudziestej z minutami będę mógł oglądać film,
który chciałbym obejrzeć. I który pan prezes też by
chciał obejrzeć. To będą naprawdę znakomite reformy
w telewizji. Gratuluję i trzymam za słowo Bronku. Mam jedno pytanie
zasadnicze. Rozmawiamy cały czas o programie, a z tyłu jest telewizja.
Z tyłu jest cały ten gmach na Woronicza i na Placu Powstańców.
I kilka tysięcy ludzi. Czy masz wizje reformy tego gmachu? To jest podstawowa
sprawa. Swego czasu Terleckiemu proponowałem, ale to był rok dziewięćdziesiąty, żeby
podłożył kostkę trotylu pod Woronicza i zaczął budować od
początku. Okazuje się, że nawet z budową jest kłopot,
a co dopiero z kostką trotylu. A więc nie proponuję ci tego
oczywiście w tej chwili, bo nastały czasy terroryzmu. Czy masz jakąkolwiek
wizję? Bo bez tego obawiam się, że rozmowy o programie będą bardzo
fajne. Życzę, żeby tak było. Druga sprawa. Wśród
misji, jeżeli tak możemy mówić o telewizji publicznej,
choć tego nie lubię. Dlatego, że trudno tak naprawdę rozróżnić,
czy ta telewizja jest tak naprawdę państwowa, czy publiczna. Jeżeli
państwowa, to państwo powinno płacić, a jeżeli publiczna
to oczywiście państwu nic do tego. Tymczasem jest paranoja jakaś między
jednym a drugim. I tak naprawdę, status tej instytucji nie do końca
jest określony. Ale ponieważ już tak przytaknąłeś,
co do zagranicy, to może jeszcze dalej. Mianowicie telewizja publiczna
podobnie jak telewizje prywatne.../niesłyszalny głos z sali/ postaram
się być umiarkowany, dobrze? Ponieważ zarówno w telewizji
publicznej jak i w niepublicznej, prywatnej, widz kończy się tak
naprawdę w większości programów na 35 latach. To dotyczy
zarówno reklam jak i programów. Czy nie warto by i to jest tytułem
zastanowienia się, pomyśleć o widzu, który jest dzisiaj
ignorowany? Niedawno zresztą była debata na ten temat, że właściwie
nie ma oferty dla widza 50 plus, czy 45 plus, wszystko jedno, jak to określimy.
Ostatnia uwaga pod adresem już nie pana prezesa, ale SDP. Dlaczego nie
mówimy o radiu publicznym?
Miłosz Marczuk: To temat następnej debaty.
Bronisław Wildstein: Jeśli można o instytucji,
to oczywiście ja mam plan, projekt. Pierwszą rzecz, którą zrobiłem
i ja to w kółko opowiadam, to powołałem dyrektora finansowego.
Bo okazało się, że w firmie, w której pracuje kilkaset
osób w księgowości nie ma dyrektora finansowego. Po co ja
to mówię? Żeby pokazać, że zdaję sobie sprawę z
tego, że reforma instytucji jest dość fundamentalna. Mówiłeś o
jednym gmachu. Jakim jednym? To jest miasteczko. A w ogóle to jest ileś miasteczek
w Polsce. Umownie. W związku z tym trzeba sobie zdać sprawę z
konsekwencji tego. To jest potwornie marnotrawna instytucja, którą trzeba
zreformować. Bo trzeba mieć za co robić te programy. Tak naprawdę,
to państwo doskonale wiedzą, że siedemdziesiąt parę procent
finansów w telewizji to jest z reklamy. Jeżeli ja bym w tej chwili
gestem szlachetnym odwrócił się od tego i podziękował za
to, to wiedzą państwo, co by było. Mnie by tam nie było
za parę dni. Więc nie wiem czy ten gest czemukolwiek by służył.
Oczywiście trzeba tę instytucję głęboko zreformować.
Problem polega na tym, że tam właśnie jest ogromna ilość lobby,
ilość związków zawodowych, że istnieje świadomość, że
ta telewizja nie jest dla widzów, tylko dla osób tam pracujących.
Ma dostarczyć iluś stanowisk pracy, iluś pieniędzy, iluś źródeł dochodu
dla ludzi pracujących tam i wokół, w rozmaitych instytucjach.
Muszę państwu powiedzieć, że wiele kłopotów
bierze się stąd, że pewne grupy, które doskonale funkcjonują dzięki
telewizji, dzięki podłączeniu swoich kureczków do tej
instytucji, która obraca potężnymi pieniędzmi, potrafią działać.
Potrafią stworzyć czarny PR, potrafią tworzyć obrazy,
które daleko odbiegają od rzeczywistości i tak dalej. Ja się nie
skarżę, tylko opisuję realia. Państwo, jako dziennikarze
w większości, zdają sobie z tego sprawę, że to są bardzo
wpływowe grupy, które umieją działać. A jeśli
chodzi o reformę całej instytucji, to jest niezbędne. Poza tym
chciałem jeszcze państwu powiedzieć, że tam działa
ponad 30 związków zawodowych, co też wiąże się z
pewnym utrudnieniem, jeśli chodzi o działanie. Bo też te związki
zawodowe mają przeświadczenie, i jestem pewny, że to się zmieni,
bo jestem pewny, że one mają poczucie dobra wspólnego i zrozumieją, że
sytuacja wymaga reformy instytucji. Nie obrony interesów ludzi, którzy
tam pracują. To chyba tyle, nie wiem, czy do mnie było jeszcze
jakieś pytanie? A, ja bym tak nie fetyszyzował, bo ja się już niestety
dawno nie mieszczę w grupie do 39 i ciągle nie oczekuję, żeby
dla mnie ktoś specjalne programy robił. Nie wiem, czy jest sens mówić o
specjalnych programach. Oczywiście to jest raczej problem w takim ściganiu
się w infantylizacji. W tym, że wszystko ma być dla jakichś takich
niedorostków. Problem większy, całej kultury. Telewizja publiczna
powinna próbować temu trendowi przeciwdziałać. Myślę, że
ma środki, żeby przeciwdziałać. Tak naprawdę to presja
reklamodawców, to bardzo charakterystyczne, że dla nich interesujący
są widzowie młodzi. Tak naprawdę to nie jest do końca prawda,
również w sensie komercyjnym. To są takie proste odruchy reklamiarzy,
którzy uważają się za znawców rzeczywistości,
ale wiedza o rzeczywistości również tej komercyjnej, jest
ograniczona.
Krzysztof Sadowski /Porozumienie Łazienki
Królewskie/: Myśmy zawiązali
takie porozumienie 30 stowarzyszeń z różnych dziedzin
kultury. I tutaj oczywiście apel do pana prezesa. Pierwszą sprawą,
która nas bardzo boli przez ostatnie 15 lat, to jest brak zawodowców,
którzy mogliby promować i prezentować kulturę. Oczywiście
można by powiedzieć, że program związany z kulturą wysoką jest
trudny w odbiorze. Nie dociera do szerokich rzesz społeczeństwa.
Ale można ten program tak przygotować, że będzie on
znacznie bardziej atrakcyjny, niż teledysk, który oglądamy
w MTV. To na marginesie. Przy okazji, jako muzyk jazzowy wyrażę żal, że
muzyka jazzowa znikła z programów telewizyjnych. Rozumiem, że
to wynika stąd, że ładunek intelektualny i poziom artystyczny
przekracza po prostu percepcję tych redaktorów, którzy
w tej chwili pracują w telewizji i nie są oni w stanie pojąć,
jaki jest wpływ muzyki jazzowej na współczesną kulturę muzyczną.
Nie tylko rozrywkową. Dochodzi do tego, jak tutaj pan wspomniał, że
muzyka na przykład, traktowana jest jako towar. W ten sposób
telewizja wylansowała kilku kalekich artystów, którzy
rozsyłani są po świecie przynosząc nam tylko wstyd.
My do pana, jako Porozumienie Łazienki Królewskie, takie stanowisko
złożymy, to jest niecała stroniczka. Prosimy o przywrócenie „Klubu
Zawodowców”. Prosimy, żeby telewizja pamiętała, że
społeczeństwo trzeba kształcić, żeby było
otwarte na sztukę. To nie jest proces prosty. Prosimy o to, aby nie
pomijać mecenatu kulturalnego. Jeżeli państwo sponsoruje
pewne wydarzenia artystyczne, to telewizja nie powinna tego pomijać,
ale także włączyć się w ten proces. I na koniec,
może przynajmniej tyle kultury w telewizji, co sportu. Prosimy bardzo, żeby
nasze środowisko było traktowane poważnie. I żeby
pamiętać o tym, że kultura jest bardzo delikatną tkanką,
z którą można robić, co się chce, ale skutki,
negatywne skutki dla społeczeństwa, mogą być nieodwracalne.
Bronisław Wildstein: Jeśli można to ja powiem
tylko, że się absolutnie zgadzam, co do kultury. Tylko powiedziałbym
jedną, proszę wybaczyć, jedną uwagę. Kultura to nie
są środowiska kulturalne. To nie jest do końca to samo. Ja bym
proponował, żeby pamiętać o takiej rzeczy, że czasami środowiska
uważają, że są takim absolutnym depozytariuszem kultury.
Ja broń panie Boże nie oskarżam pana, tylko chciałbym, żebyśmy
sobie z tego zdali sprawę. A sprawa jest taka, że zawodowcy w mediach
to czasem kto inny niż zawodowiec w danej dziedzinie. To znaczy zdarza
się i to jest piękne, że świetny krytyk literacki potrafi
to bardzo medialnie sprzedać w telewizji. Albo filozof potrafi świetnie
mówić o filozofii. Natomiast dość często potrzeba
mediatora. Jeszcze raz mówię – my jesteśmy mediami,
pośrednikami. To jest sztuka pośredniczenia. To trochę inna
sztuka. Tylko tyle chciałbym i prośba o wyrozumiałość.
Dziękuję.
Halina Olejniczak /SDP w TVP/: W
1998 roku zarząd Telewizji Polskiej przyjął 5-cio punktowy program
reformy. Szalenie konsekwentnie zrealizował. Zarząd Telewizji Polskiej
nie przejmował się 30 związkami zawodowymi, nie przejmował się naciskami.
Zarząd Telewizji Polskiej, wspierany przez ówczesne lobby polityków,
zapewnił beneficjentom wszelkiego rodzaju i wszelkiej maści, o których
pan prezes mówił, owe kraniki i wypływ pieniędzy z owych
kraników. Zarząd Telewizji Polskiej kierowany przez pana Kwiatkowskiego
konsekwentnie realizował swój 5-cio punktowy program. Zarząd
Telewizji Polskiej kierowany przez pana Dworaka tego programu nie zmienił,
ale wręcz umocnił powstałą z niego strukturę. I teraz
wkraczamy w problem zawodowców. Ja chciałam najserdeczniej podziękować wreszcie
koledze dziennikarzowi panu Iłowieckiemu, że wreszcie ruszył problem
rzetelności, uczciwości, czyli zawodowości. Między innymi
chcę podziękować koledze Kłopotowskiemu. Po raz pierwszy
dziennikarze nie zainteresowani bezpośrednio zechcieli nas wesprzeć.
To jest chwila przełomowa. Ja reprezentuję ludzi z telewizji. Jestem
człowiekiem uczciwym i rzetelnym jak moi koledzy, który już dawno
uwiarygodnił swoje kompetencje. W 1998 roku tacy ludzie jak my, jak ja,
zostali zesłani do chorej nogi Telewizji Polskiej. Prezes już o tej
chorej nodze mówił. Ta noga nazywa się Agencja Produkcji Audycji
Telewizyjnych. Nazywała się wcześniej Agencja Widowisk, nazywała
się Agencja Produkcji Programów Edukacyjnych. Jak go zwał,
tak go zwał. To jest Agencja, która unieruchomiła dla Telewizji
Polskiej, dla realizacji programów, zawodowców. Spowodowała, że
mają gorszy status niż sprzątaczki w Telewizji. Że są zmuszani
rzeczywiście do ucieczki z telewizji. Pan prezes myślę, że
ten problem już zobaczył. Ponieważ zaraz w drugim zdaniu mówił o
pewnym konflikcie strukturalnym, który uniemożliwia rozwiązanie
problemu Apatu. Zwracam państwa uwagę, że ten problem to jest
właśnie podstawowa sprawa Telewizji. Tak długo nie będziemy
mieli zawodowstwa w telewizji, jak długo nie rozwiążemy problemu
agencji, która obecnie pozostaje w gestii pana prezesa Siwka. Natomiast
jak rozumiem pan prezes Wildstein chciałby ten problem rozwiązać.
Dziękuję, jako koledze dziennikarzowi za ten pomysł. Teraz chciałabym
podziękować wszystkim, którzy nareszcie wsparli dziennikarzy
telewizyjnych. Chciałabym pana prezesa zapytać, jaki jest ów
pomysł na rozwiązanie problemu Agencji Produkcji Audycji Telewizyjnych?
I jaki jest pomysł na rozwiązanie problemu chorej sprawy dziennikarzy
w Telewizji? I jak możemy w tym wesprzeć? Deklaruję nasze wsparcie
dla tej sprawy jako Stowarzyszenie Dziennikarzy. I chciałabym poprosić kolegów,
aby zechcieli się przyjrzeć temu i raz jeszcze nas wesprzeć w
odzyskaniu naszej pozycji zawodowej. Bo to nie jest roszczeniowe to, co mówię.
Sprawa wynika z tego, że wszystkie nazwiska telewizyjne znajdują się w
Apat. Dziękuję bardzo.
Bronisław Wildstein: Jeśli mam odpowiedzieć,
to powiem tyle, że w tej chwili pracujemy nad tym, żeby przygotować radykalną reformę systemu
producenckiego, który w Telewizji Polskiej jest niedobry. Tak powiem
oględnie. Ale to trochę czasu zajmie. Poza tym chodzi o to, że
my tutaj nie chcemy odkrywać Ameryki. Najprawdopodobniej trzeba będzie
przejąć pewne wzory modelu produkcji z BBC, i zaaplikować je.
To wymaga też trochę pracy. A potem trzeba będzie to przedstawić Zarządowi
i Radzie Nadzorczej, żeby zaakceptowały. Ponieważ to się wiąże
ze zmianą struktury funkcjonowania, ze zmianą jednostek i tak dalej.
Więc troszkę to wieloczłonowa działalność, ale
ta struktura do tego zmusza. Dziękuję.
Krystyna Karwicka Rychlewicz: Ja głównie robię czasopisma
w Internecie obecnie. Ja bym chciała spytać panie prezesie o to,
czy ustawa, która uniemożliwia zawłaszczanie przez partie
polityczne telewizji obowiązuje również dziennikarzy telewizyjnych
w jakimś sensie? Muszę powiedzieć, że jestem emocjonalna,
ale nie aż tak, żeby mieć ochotę kapciem rzucić w
telewizor. Gdzieś 2 tygodnie temu, 10 dni, nie pamiętam dokładnie,
była debata z udziałem pana ministra Giertycha. Muszę powiedzieć, że
dopiero wtedy zrozumiałam, jak można nie tylko faktami, ale i obrazem
manipulować. Młodzież, która była tam indagowana,
to była wybrana młodzież. Z kolczykami, z farbowanymi włosami
i tak dalej. Żeby udowodnić tezę i pana Wierzejskiego i pana
Giertycha (tak to odbieram), że tylko ci, co chcą wolności dla
narkotyków w szkole, ci co są być może gejami i tak dalej,
to tylko ci są przeciwko panu ministrowi Giertychowi. Tak to odebrałam.
Czy nadal tak będzie jasno postawa prowadzących pokazywana? I tak
jasno, że tak powiem, pokazywane pewne poglądy? To jest pierwsze
pytanie. Drugie dotyczy pewnej formy, która prawie zanikła w telewizji.
A jeśli nie zanikła, to jest o takiej porze, że na przykład
taki śpioch, jak ja nie może oglądać. Chodzi o reportaże.
Polskie i zagraniczne. Mieliśmy kiedyś, za czasów złej
telewizji Kwiatkowskiego, ale mieliśmy określone dni, kiedy wiadomo
było, że pędziło się do domu, żeby o tej 20.00,
czy tam którejś nastawić telewizor, bo będzie reportaż.
Były bardzo dobre reportaże. Czy przywróci pan rangę reportażowi
w telewizji? I nie w godzinach, kiedy naprawdę nie ma co oglądać.
I wreszcie również sprawy programów popularno-naukowych.
Tyle się dzieje w świecie nauki. Bardzo mi brak takich programów.
Kiedyś też bywały. Przykro mi, że się muszę odwoływać do
naprawdę politycznie złych czasów telewizji, ale niestety
wtedy to mogłam oglądać. Dziękuję.
Bronisław Wildstein: Ja muszę przyznać, z
pewnym takim zaskoczeniem słucham pani, bo nie wiedziałem, że
TVP tak bardzo sprzyja ministrowi Giertychowi i młodzieży wszechpolskiej.
Raczej dostawałem informacje radykalnie odmienne i to również od
tych środowisk. W związku z tym nie jestem przekonany, czy pani ocena
jest do końca właściwa. Jeżeli chodzi o naukę, to
ona oczywiście powinna wrócić i zaistnieć, tylko pytanie,
w jakich proporcjach? Mówię jeszcze raz, że jest rzeczą oczywistą, że
powinniśmy powołać cały kanał tematyczny poświęcony
nauce. A co do reportażu to jest bardzo osobna i długa sprawa. Ja
wiem, że czasami jest to fetyszyzowanie pewnych gatunków. Czy w
tym kształcie taki reportaż? Na pewno reportaż jakiś musi
być. Pytanie, jak on ma funkcjonować w telewizji? Ja bym teraz się nie
podejmował tej odpowiedzi. Zbyt drobiazgowe pytanie.
Miłosz Marczuk: Ja bym właśnie poprosił o
zmianę konwencji, żebyśmy nie eskalowali pytań do prezesa,
ale wspólnie się zastanowili nad rolą reorganizacyjną,
która miałaby doprowadzić telewizję publiczną do
tego, aby każdy czuł, że jest jego. Bardzo proszę jeszcze
pana mecenasa Stefanowicza, ponieważ jest niestety umówiony, musi
wyjść, o ad vocem do słów prezesa.
Mec. Jan Stefanowicz: Przepraszam, że zabieram w tym
momencie głos. Rozumiem, że pan prezes będzie mógł kontynuować.
Jednak było kilka głosów odnoszących się do ustroju
mediów publicznych i do podstawowej kwestii, że nieuniknione jest
powstanie nowej regulacji. Ja chciałem powiedzieć, niezależnie
od szczegółowości regulacji, bo nie w tym jest rzecz, jest
kwestia konkretnych rozstrzygnięć. Bo tak naprawdę proszę państwa,
z praktyki wiem, że jak przychodzi do tworzenia planu finansowego czy
budżetu i rozstrzygnięcia w ogóle, czy to jest system budżetowy
czy plan, to wierzcie mi państwo, że dysponowanie w mediach publicznych środkami
jest równie ważne jak w Sejmie, gdzie łamią się układy
polityczne. I dla poszczególnych województw, przedsięwzięć,
które zaczynają o ten budżet walczyć. Tak, równie
dobrze przykręcając kurek, co widziałem z praktyki i strumień tych
pieniędzy zawracając pomiędzy programami czy mediami, można
doskonale oddziaływać. I drugie jest ważne. Powiedzmy sobie
szczerze, przesądzono o pozycji pana prezesa wtedy, kiedy zdecydowano, że
zamrozi się status z tak zwaną zasadą zarządu kolegialnego.
Trzech Muszkieterów. Pan prezes jest primus inter pares. Dokonuje
się wyboru. Czy w określonych sprawach decyduje prezes a jest tylko
delegacja uprawnień? I o tym rozstrzygnięto. Po prostu trzeba pamiętać,
kto ten status zmienia i mówić „kochani, jesteście
kolegialni i musicie się dogadać”. We wszystkich sprawach istotniejszych,
musi być uchwała Zarządu. Pod pistoletem naruszenia dyscypliny
budżetowej i tak dalej. Przed kim składa się sprawozdanie? Akcje
są skarbu państwa. Telewizja jest państwowa, media są państwowe.
Tak naprawdę kwestia budżetu, środków, kto zatwierdza,
przed kim trzeba złożyć sprawozdanie finansowe i kto decyduje
o kadrach, to jest ten trzon. I w tym zakresie regulacji i rozstrzygnięć się nie
uniknie. Bo tak naprawdę trzeba powiedzieć, kto ten plan finansowy
czy budżet zatwierdza i kto ma wpływ? Kto udziela absolutorium i
zwalnia z odpowiedzialności cywilnej za ryzyko? I kto, w jakim zakresie
podejmuje decyzje? Tego się nie uniknie. I jest ważne, czy dokonują tego
agendy państwa obsadzone z klucza politycznego, czy agendy, które
rzeczywiście pozwalają identyfikować, tak media publiczne, jak
i telewizję, jako media społeczne. A nie agendy państwa, władz
państwowych. To tyle. Dziękuję.
Miłosz Marczuk: Proszę państwa, ostatnie dwa
pytania.
?: Szanowni państwo, tutaj w tej sali podczas zjazdu
Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich dziennikarze przegłosowali chyba
jednogłośnie, że opowiadają się za lustracją środowiska
dziennikarskiego. I tu w tej sali dotyczyło to tych, którzy aspirowali
do jakichś funkcji. Tak, że to, co ma się ewentualnie dziać być może
będzie dotyczyło szerszych grup społecznych, a przynajmniej
dziennikarzy, a przynajmniej w Telewizji publicznej to byłoby zbieżne
z tym, co wcześniej już Stowarzyszenie Dziennikarzy wyraziło in
gremium. Jeśli chodzi o meritum sprawy spodziewałem się szerszego
panelu i byłby kontekst taki, który by upoważnił, żeby
powiedzieć sobie, że izolowanie dyskusji tylko i wyłącznie
do telewizji publicznej, do mediów publicznych jest jakby abstrahowaniem
od tego, co się w kraju dzieje. Otóż proszę państwa
stanowi to doskonałe alibi dla telewizji komercyjnych, które uważają, że
im wszystko wolno, bo one muszą zarabiać pieniądze. Telewizja
publiczna w tym rozkroku komercyjno-misyjnym w zależności od prezesów
różnie te piruety wyczynia. I tak słyszeliśmy od poprzedniego
prezesa wcześniej przed panem Dworakiem, że „mission impossible”.
W tej chwili wracamy jakby do tego, co jest zapisane w ustawie. Ale chciałbym
zauważyć, że telewizje komercyjne też spełniają wiele
misyjnych funkcji. One nie przesypiają okazji. Po prostu wyczuwają koniunkturę.
I tutaj jest sprawa pewnej konkurencji. Będziemy odbierani jako telewizja
publiczna, jako wiarygodna, obiektywna wtedy, kiedy program będzie programem
przede wszystkim służącym obywatelom. Polska jest jedna w swojej
różnorodności, media są jedne w swojej różnorodności.
I dzielenie na publiczne i niepubliczne tylko ze względu na formę własności
jest jak powiadam niebezpiecznym alibi, które w perspektywie może
się okazać zgubne również dla telewizji publicznej, bo
zapomni gdzie jest. I jest sprawa taka, że właściwie celowo,
w pogoni za słupkami, za pieniędzmi, rezygnowano z pewnych zadań,
które telewizja powinna, publiczna zwłaszcza, spełniać.
To jest sprawa bezpieczeństwa obywateli. Proszę zapytać w wyborach
samorządowych, co jest najistotniejsze? Bezpieczeństwo, następnie
ochrona konsumenta. Jesteśmy w kleszczach wielkich koncernów. Wszyscy.
Media specjalnie się nie interesują, bo są komercyjne. One nie
są zainteresowane tym, żeby chronić konsumenta. Jeszcze parę innych
spraw takich, jak choćby propagowanie pewnych działań akcyjnych...
Na przykład akcji sportu i tak dalej. To jest bycie bliżej obywatela
przez program na przykład TVP3. Więc tutaj jest sprawa, w jaki sposób
telewizja publiczna będzie konkurować właśnie na rynku
misyjności z innymi kanałami? No i ostatnia sprawa, dziennikarze,
o których pan prezes doskonale wie. To jest sprawa przywrócenia
godności zawodu dziennikarza w telewizji publicznej. To jest sprawa traktowania
poważnie ludzi z pewnym dorobkiem. Niestety już w pewnym wieku. To
jest sprawa szacunku dla tych, którzy uczciwie przepracowali wiele lat
i poświęcili swoje najlepsze lata dla tej firmy. Dziękuję.
Miłosz Marczuk: Ostatnie pytanie.
Wojciech Gąsowski /współproducent
dokumentów historycznych/: Panie
prezesie. Zaniepokoiłem się szczerze mówiąc. Ja sądziłem, że
tak zwane dodatkowe zasilanie finansowe telewizji to co najmniej 60%. Pan
powiedział 70. Zadam pytanie retoryczne. Co będzie, jeśli
w niedługim czasie będzie 90%? Za te pieniądze trzeba będzie
opłacać programy odpowiednie do tych pieniędzy. Będą i
telenowele i telekonkursy. No nie łudźmy się. Do czego zmierzam?
Od 15 lat trwa batalia o usystematyzowanie, uporządkowanie abonamentu.
Ja wiem, że to nie jest do pana bezpośrednio. Ale to jest i do
Rady Nadzorczej Telewizji i jednak do Zarządu, jeśli chodzi o
inicjatywę, do Sejmu. My musimy zachować zdrową proporcję.
Nie mówię, żeby ją odwracać. Zatrzymać chociaż ten
proces. Bo jeżeli będziemy mieli zasilania 90%, to boję się o
jakość programu telewizyjnego. Naprawdę.
Andrzej Bober: Przepraszam i tak będzie do momentu,
kiedy w telewizji publicznej będzie pracowało 243 kierowców
na etatach. To znaczy tylu, ilu pracuje dziennikarzy w stacji POLSAT. I taka
sytuacja będzie dalej.
Miłosz Marczuk: Dziękuję. Proszę państwa,
tutaj jeszcze zrobimy ostatnią taką rundkę podsumowującą.
Zaczniemy od pani prezes.
Krystyna Mokrosińska: Ponieważ jestem człowiekiem
praktycznym, wobec tego zaczęłam od tego łamania prawa. Wszyscy
państwo mnie w tym wsparliście. Wobec tego w międzyczasie Zarząd
Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich obecny na sali i obecny
w Polsce telefonicznie, przyjął następującą uchwałę: „Zarząd
Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich protestuje przeciw łamaniu
prawa przez polityków Ustawy o Radiofonii i Telewizji, która
w żadnym artykule nie daje im prawa ingerencji w działalność mediów
publicznych”. Liczę, że uczestnicy naszej debaty zechcą podpisać tę uchwałę,
którą przekażemy politykom. To tyle. I w kwestii porządkowej.
Będzie debata dotycząca radia publicznego i debata dotycząca
PAP-u. Był zresztą prezes Kwieciński na sali. Może jeszcze
gdzieś jest.
Miłosz Marczuk: Panie doktorze, proszę.
Dr Tomasz Żukowski: Ja króciutko o kilku sprawach
do przemyślenia przez nas wszystkich na przyszłość. Trzy
kwestie dotyczące dyskusji na temat przyszłości mediów.
Pierwsza kwestia, jeśli tutaj pojawił się taki pomysł na
większy pluralizm instytucjonalny mediów publicznych, to ja bym
powiedział, że to jest pomysł ryzykowny. On był bardziej
bezpieczny w sytuacji, kiedy media publiczne dominowały na rynku.. Jeśli
media są tylko jednym z kilku uczestników tego rynku, to nadmierna
pluralizacja organizacyjna mediów może je po prostu nadmiernie
osłabić. To się tak może skończyć, jak z mediami
publicznymi drukowanymi. Jak państwo pamiętają początek
i upadek tych mediów z powodu ich nadmiernego podziału. Tak, że
to jest do rozważenia. Druga kwestia, tutaj mówiono często
o apolityczności zarządów mediów publicznych. Ja bym
chciał powiedzieć o ponad polityczności. Czyli innymi słowy
ludzie zarządzający mediami powinni być zdefiniowani w sposób,
który oczywiście będzie nakłaniał ich, czy zmuszał wręcz
do współpracy i kompromisów różnego typu z różnymi
opcjami, ale nie może to być najważniejsze. Oni muszą być ponad
polityczni bardziej niż apolityczni. I kwestia ostatnia, która
mnie troszkę zaniepokoiła. Tu się pojawiły takie pomysły
czy takie poglądy, że jeżeli media są publiczne, to państwu
nic do tego. Ja chciałem przypomnieć, a jestem zwolennikiem republikańskiego
myślenia o obywatelstwie i demokracji, że państwo to też jest
coś, co dla obywateli jest ważne. Przypomnę pierwszy artykuł Konstytucji, że
Rzeczpospolita jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli a Rzeczpospolita
jest państwem demokratycznym i prawnym. Czyli innymi słowy ja myślę, że
publiczne znaczy i społeczeństwa obywatelskiego i państwa. I
jednego i drugiego. I to jest takie miejsce, media publiczne, gdzie społeczeństwo
i państwo powinno się nauczyć między sobą prowadzić dialog.
Nie zawsze to wychodzi.
Miłosz Marczuk: Dziękuję. Panie prezesie proszę.
Bronisław Wildstein: Ja właściwie mam drobną uwagę zgadzając
się z tym, co powiedział doktor Żukowski, po prostu tutaj państwo
jest za bardzo rozumiane w tym PRL-owskim sensie. Takim partyjnym. A chodzi
o to, że media nie są partyjne. Nie mogę być partyjne,
bez względu na to, jakie partie zdobywają władzę.
Ja tak to rozumiem. Oczywiście państwo w tym szerokim znaczeniu to
coś zupełnie innego. A ja chciałem po prostu państwu podziękować za
te wszystkie uwagi, za to oświadczenie SDP, za to, że państwo
chcieli wysłuchać. I z ogromna większością tych uwag, łącznie
z uwagą pana Bobera, zgadzam się bez reszty. Dziękuje bardzo.
Miłosz Marczuk: Dziękujemy bardzo.
Krystyna Mokrosińska: Tutaj mam tekst uchwały.
Jeśli ktoś z państwa chce podpisać, to bardzo proszę.
"Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich
protestuje przeciw łamaniu przez polityków ustawy o radiofonii
i telewizji, która w żadnym artykule nie daje im prawa ingerencji
w działalność mediów publicznych" - pod tą uchwałą podpisało
się ponad 200 dziennikarzy
Impresja Studio Promocji fot. Malwina Łagowska
|